Zawody wędkarskie to sport, który w pewnym rozumieniu można nazwać grą błędów – im mniej, tym większe szanse na końcowy sukces. Oglądając lub czytając moje relacje z zawodów można w nich wyodrębnić pewną stałość. Mianowicie w różnych formach wypowiedzi oceniam stopień zadowolenia z tego jak mi poszło. Czasem cieszy mnie wynik w połowie tabeli, a innym razem jako niepowodzenie oceniam 2 miejsce w sektorze. Zdarzało mi się także wygrywać zawody łowiąc naprawdę przeciętnie lub wręcz słabo i ostatecznie nie wykazywać z tego powodu większej satysfakcji. Wędkarstwo wyczynowe nie jest sportem całkowicie wymiernym, w którym tabela jest jedynym wykładnikiem osiągniętego rezultatu. Nie każde zwycięstwo jest sukcesem i nie każda przegrana stanowi porażkę. Im szybciej to zrozumiemy tym lepiej dla naszej głowy, która jak już wcześniej pisałem ma największe znaczenie dla naszego rozwoju.
Nawracając jednak do tytułu i tezy postawionej w pierwszym zdaniu:
Przecenianie swoich umiejętności – mam tutaj na myśli nie problem mentalny, a zbyt „luźne” podejście do zawodów. To nie błąd, a wielbłąd przynoszący na swoim grzbiecie brak koncentracji – do niedawna największy stymulator większości moich niepowodzeń. Źle spasowany sprzęt, niewymuszone błędy techniczne, niewłaściwie przemyślana taktyka – takie były konsekwencje. Z biegiem czasu zauważyłem pewną kluczową zależność. Mianowicie, moje wcześniejsze sukcesy niemal 1 do 1 przekładały się na późniejsze porażki i na odwrót. Jeśli na danym łowisku lub w określonym systemie łowienia odnosiłem zwycięstwa, to później w tych samych okolicznościach popełniałem wiele wspomnianych błędów. Analogicznie, gdy czułem się niepewnie, a wręcz na straconej pozycji, potrafiłem nieprawdopodobnie skoncentrować się i wycisnąć z siebie 110% możliwości. Tak było m.in. podczas Mistrzostw Czech w 2016 r. Przed startem czułem się niepewnie, wręcz byłem przerażony! Ponad 100 zawodników, wielkie nazwiska, ogromna przestrzeń wody, a w głowie miażdżąca porażka z roku ubiegłego, na tym samym łowisku. Jadąc na pierwszą turę Basia zapytała: nagrywamy???, ja na to: nieee, presja jest zbyt duża abym cokolwiek z siebie wydusił. Basia na szczęście nie posłuchała mnie, włączyła kamerę i dzięki temu mam teraz wspaniałą pamiątkę z tamtych niezwykłych zawodów. Tytuł indywidualnego Vice Mistrza Czech – to był sukces z kategorii tych poza jakimikolwiek wyobrażeniami.
Dwa lata później, w sytuacji można powiedzieć analogicznie odwrotnej, na własne życzenie nie zdobyłem tytułu Indywidualnego Mistrza Czech. W pierwszej turze przez brak koncentracji i wynikającą z tego nonszalancję spiąłem kilka ryb. Jak się później okazało, każda dałaby mi zwycięstwo w końcowej klasyfikacji. Zabrakło jednej ryby! Ostatecznie zawody ukończyłem na 4 miejscu – nie pechowym, bo sam zaprzepaściłem swoją szansę.
Takich historii mógłbym wymienić naprawdę wiele, zarówno o niespodziewanych sukcesach jak i wypracowanych na własne życzenie porażkach. Ich wspólnym mianownikiem zawsze był stopień koncentracji. Jest to czynnik, który w pewnych okolicznościach może wyrównać szanse pomiędzy zawodnikiem o dużych umiejętnościach, a tym mniej zaawansowanym.
Błędem, który po części ma podobne skutki jest nadmiar rozkładanego sprzętu. Celowo użyłem słowa nadmiar, ponieważ u każdego będzie on oznaczał przekroczenie indywidualnej granicy. Jeśli w czasie zawodów nie możemy się zdecydować, na który zestaw łowić, to może oznaczać, że ową granicę przekroczyliśmy. Warto zrozumieć pewną rzecz. Mianowicie w czasie zawodów realizujemy plan (taktykę) i to do niego należy dostosować nasz sprzęt. Jeśli owy plan w znaczeniu ogólnym zawiedzie, to z pewnością nie uratuje nas zestaw wielu rozłożonych topów. Będzie on natomiast odciągał naszą uwagę od tego co rzeczywiście może poprawić nasz rezultat np. jakiś sposób donęcenia, zmiana przynęty, ustawienia gruntu, wyważenia spławika itd. Innymi słowy, otaczający w nadmiarze sprzęt dostarcza dla naszego umysłu zbędne bodźce pochłaniające jego potencjał. Może się także przyczynić do tzw. przekombinowania i zniweczenia nawet najlepszej taktyki.
Powszechnie znanym obrazem jest widok popularnego zawodnika obłożonego przytłaczającą ilością topów i często wędek do innych metod. Odbiór mniej doświadczonych wędkarzy ma być jednoznaczny – to wszystko jest niezbędne, aby Mistrz mógł „dopasować się do łowiska”. W praktyce wynika to najczęściej z polityki marketingowej firmy, z którą uznany zawodnik współpracuje. Tak jest przede wszystkim na zachodzie i te wpływy są widoczne podczas rozgrywanych tam zawodów. W Polsce moim zdaniem takich praktyk nie ma, a duża ilość rozłożonego sprzętu częściej wynika z potrzeby pewnej formy „wykazania się”. Warto jednak podkreślić fakt, że doświadczony zawodnik jest w stanie swoim wyćwiczonym umysłem ogarnąć znacznie więcej i bezmyślne naśladowanie tego jest kwintesencją opisanego błędu.
Koncentracja ma największe znaczenie tam gdzie poziom rywalizacji jest wysoki i wyrównany. Nadmiar sprzętu to problem głównie średnio zaawansowanych zawodników, którzy upatrują w nim przeskoku na wyższy level. Jednak najczęściej popełnianym błędem mniej doświadczonych wyczynowców jest tworzenie zbyt złożonych i skomplikowanych taktyk. Tylko najlepsi zawodnicy są w stanie skutecznie realizować plan łowienia w trzech punktach i płynnie zmieniać metody łowienia. Osobiście dopiero od niedawna potrafię bezproblemowo radzić sobie z „czytaniem” dwóch punktów i aby dojść do tego etapu potrzebowałem wielu lat startów.
Obecnie uważam, że jest to umiejętność w zupełności wystarczająca. Zaznaczam, że czym innym jest zanęcić dwa miejsca i je obławiać, a czym innym robić to skutecznie, podejmując właściwe decyzje. W większości przypadków kończy się to komentarzem : „gdybym nie skakał i był konsekwentny to byłoby znacznie lepiej”. Jeśli nie posiada się dużego doświadczenia, to w 9 na 10 przypadków lepiej jest skupić się na jednej taktyce. Nawet jeśli ta wydaje się nietrafiona! Prawdopodobnie większą korzyść przyniesie konsekwencja i wyczekanie np. bonusowych ryb, niż chaotyczne wpasowywanie się w inną metodę.
Kiedy nastawiam się na odległościówkę, praktycznie nigdy nie przygotowuję alternatywy. Przede wszystkim, jest to metoda wymagająca „wczucia się”. Poza tym, na dalszym dystansie ryby prawie zawsze są pewniejsze.
Wyjątkiem są sytuacje, w których warunki (przede wszystkim wietrzne) mają być niesprzyjające. Tak było podczas jesiennych zawodów na Odrze w Kędzierzynie-Koźlu. Mentalnie, technicznie i taktycznie byłem przygotowany na łowienie odległościówką, jednak prognozy zapowiadały wiatr zgodny z kierunkiem rzeki. Dopóki nie był zbyt mocny odległościówka przynosiła dobre efekty. Później warunki zmusiły mnie do zmiany metody na tyczkę.
Największym błędem początkujących jest oczywiście zanętowe kombinatorstwo. Potrafię zrozumieć sens tworzenia swoich własnych mieszanek. Sam przez to przechodziłem i wiem jakie to może być fascynujące. Błąd polega jednak na tym, że niektórzy zawierzają zanęcie jako głównej drodze do sukcesu. Jednocześnie nie potrafią przygotować odpowiedniego zestawu, a o precyzji nawet nie myślą. Nie mniej tego wątku nie ma sensu rozwijać, bo zjawisko to jest raczej marginalne i krótkotrwałe. Obecnie w dobie powszechnego dostępu do wiedzy można tkwić w tym problemie jedynie na własne życzenie. To, że jednak jeszcze istnieje wiem już tylko z docierającej do mnie korespondencji.
Powyższe zachowania są przyczynkiem do nieskończonej liczby popełnianych przez nas błędów. Ich ilość i skala każdorazowo wpływają na końcowy rezultat. Błędów nie da się uniknąć. Za to można je ograniczać, a w pewnym stopniu nawet kontrolować. Wystarczy być wobec siebie krytycznym, wyciągać wnioski, zrozumieć przyczyny i nad nimi pracować.
Kacper Górecki