Zima, a raczej jej fizyczny brak sprawił, że miniony sezon 2019 i obecny 2020 podzielił jedynie kalendarz. W efekcie już szóstego dnia nowego roku, w moje imieniny wystartowałem w pierwszych tegorocznych zawodach! Odbyły się w kultowym wędkarsko Elblągu i zorganizował je nasz serdeczny kolega Janko Marinow. Mimo, że samo przedsięwzięcie nie było nagłośnione to na starcie pojawiło się aż 31 – podobno wariatów? Wielu z nich przejechało w drodze do Elbląga setki kilometrów. Osobiście ze względu na moje uzależnienie od atmosfery wędkarskiej rywalizacji (i jej braku w ostatnich tygodniach), nie mogłem spokojnie przespać nocy poprzedzającej zawody. Tak więc doczekując porannego wyjazdu przygotowałem kilka ciężkich zestawów.
Elbląg przywitał nas naprawdę dobrą pogodą. Nie wiało, nie padało, było „ciepło”! Z powodu wcześniejszych opadów i lekko sztormowej aury rzeka była niespokojna. Swoim szybkim nurtem oddawała mętną wodę, która trafiła do niej w czasie ostatniej cofki z Zalewu Wiślanego. W takich dynamicznych hydrologicznie okolicznościach elbląskie ryby zawsze żerują słabiej i przede wszystkim ich populacja po wysokiej wodzie jest rozproszona i mniej liczna.
Dość nieoczywisty był dla mnie wybór taktyki nęcenia. Spodziewałem się dużego uciągu i bardzo mętnej wody. W takich warunkach w okresie zimy pewne jest tylko to, że szału nie będzie lub niczego nie będzie. W niedzielne popołudnie uporządkowałem sprzęt, przygotowałem 10 kg gliny (double leam) i namoczyłem 3 kg zanęty. Kwestię proporcji pozostawiłem do ustalenia już nad wodą po oględzinach łowiska. Zawody były doskonałą okazją do przetestowania zanęt z nowej serii Champion FEED – Romain Foiratier (RF). Zanęta RF Breme już na pierwszy rzut oka wydawała się idealna na elbląskie ryby – jasna, ciężka, klejąca, bardzo słodka i kalorycznie bombowa. Aby podrasować ją pod panujące warunki do 2 kg Breme dodałem 1 kg Canal’a, do którego już wcześniej zdobyłem duże zaufanie. Podrasowanie wynikało, głównie z tego, że Breme dostałem na próbę tylko 2 opakowania… Tak naprawdę jest to zanęta wystarczająco ciężka i klejąca do zastosowania w szybkim prądzie.
Wczorajsze testy objęły także asortyment grubszego kalibru, mianowicie tyczkę HYDRA Queen Karp. W imieniu Mikołaja kupiłem ją sobie pod choinkę i przy okazji to był najlepszy Karp z jakim zetknąłem się podczas Wigilii… A tak poważnie, prawda brzmi tak głupio, że aż trudno mi to napisać, bo czy to normalne zafascynować się wędką??? tym bardziej posiadając na co dzień sprzęt o klasę lepszy? Wychodzi na to, że albo to jest normalne, albo jestem nienormalny. Obstawiam to drugie.
Do łowienia przygotowałem trzy topy uzbrojone w ciężkie zestawy z dyskami 15, 20 i 25 g. Ze względu na wysoki stan rzeki były to długie 5-elementowe topy, uzbrojone w pełne gumy 1,2-1,4 mm. W przeciwieństwie do większości zawodników już na starcie zrezygnowałem z łowienia ryb techniką szybkiej przepływanki 6-10 g zestawem. W mętnej wodzie ryby jeśli w ogóle żerują to raczej pozostają stacjonarne, nie preferują uganiania się za przynętą, przynajmniej tak to wygląda z perspektywy mojego doświadczenia.
Wspomniane oględziny łowiska dały mi poczucie, że ryb będzie bardzo niewiele. Na start postanowiłem przygotować mieszankę 4 litrów zanęty dociążonej taką samą ilością gliny. Gdyby uciąg i głębokość były mniejsze to gliny użyłbym o 50% mniej. Do całości dodałem 50 g jokersa. Kluczowa miała okazać się konsystencja mieszanki, która była wilgotna na tyle aby kule doleciały do dna i tam szybko rozłożyły się ścieląc zanętę po dnie. Tak podane jedzenie uwalnia w wodzie duży bodziec smakowo-zapachowy, a jednocześnie jest łatwo dostępne dla chimerycznych ryb. Dodatkowo kubkiem dorzuciłem 4 kulki gliny z jokersem, ale… ulokowałem je nieco bliżej, aby ściągnąć tam wszędobylskie jazgarze i okonie, które często przechwytują przynętę nim ta natrafi na białą rybę.
Początek zawodów był dla mnie bardzo dobry, a w zasadzie za dobry… Okazało się, że ryb jest więcej niż się spodziewałem i obawiałem się, że to mogły być dobre złego początki. Moja zanęta natychmiast ściągnęła większość okolicznych ryb i czułem, że było jej w łowisku za mało, aby je na dłużej zatrzymać. Mimo to nie zamierzałem ryzykować szybkim donęcaniem, ponieważ moi sąsiedzi łowili bardzo sporadycznie. Tak więc, nie było sensu zakłócać krąpiowej uczty. Przez pierwsze 90 minut łowiłem regularnie, w tempie ryby na 2-3 minuty. W zdecydowanej większości były to 100-200 gramowe krąpie.
Po półtorej godzinie ryby mówiąc potocznie „siadły”. Postanowiłem donęcić serią trzech kulek pierwotnej tego dnia mieszanki. Ryby uaktywniły się na dosłownie kilka minut, po czym siadły jeszcze bardziej. Kolejne donęcenie… i za chwilę odniosłem wrażenie, że goście całkowicie opuścili mój bufet!
Następna próba dotyczyła tego co zazwyczaj „odpala” w takich sytuacjach – gliny z jokersem. Owszem odpaliło! W każdym wstawieniu po chwili zacinałem jazgarza… Do połowy trzeciej godziny dołowiłem tylko 5 krąpi, a ryby na nic nie reagowały. Jednak w zasięgu wzroku ten problem dotyczył większości zawodników.
Potem nastąpił przełom. Ryby zaczęły reagować na donęcanie małymi kulkami (wielkości orzecha włoskiego) na przemian mieszanki zanętowej i gliny z małą ilością jokersa. Chodziło o to, aby seria była dość długa, co najmniej 3-4 kulki podawane pojedynczo z kubka. Kuleczki lepiłem tak co by tylko dolatywały do dna i tam natychmiast się rozkładały. Jeśli wyszły mi zbyt twarde efekt był słabszy lub nie było go wcale. Po każdym donęceniu udawało mi się dołowić kilka ryb, po czym następowała wyraźna przerwa w braniach. Kiedy nie wyczekałem owej przerwy i donęciłem na grzbiety ryb ich reakcja była negatywna. Należało poczekać, aż odskoczą i ponownie je do siebie zaprosić. Tym sposobem już do końca dość regularnie łowiłem przyzwoite krąpie.
Najlepszy tego dnia był 20 gramowy zestaw, którym powoli przetaczałem przynętę przez pole nęcenia. Czasem dobry efekt dawało zastopowanie wędki i lekkie stabilne wyniesienie haczyka ponad dno. Do takiej techniki łowienia zestaw był przegruntowany zaledwie o 5-10 cm (przypon 30 cm). Jako ciekawostkę dodam, że najlepszą przynętą, szczególnie w drugiej fazie zawodów było 6 i więcej pinek na dużym haczyku numer 14 (Hydra IM110). Głównie chodziło o to, że mniejsze przynęty były szybko atakowane przez uporczywe jazgarze, a na branie białej ryby za każdym razem trzeba było cierpliwie poczekać.
Ostatecznie po 4 godzinach fajnego, wymagającego łowienia sprawiłem sobie miły imieninowy prezent – nowy sezon podobnie jak w roku ubiegłym rozpoczynam od zwycięstwa w Elblągu:)
Wyniki zawodów:
Kacper Górecki