Tradycją ostatnich lat w świecie włoskiego spławika i feedera są zawody „firmowe”, które odbywają się dzień po Italian Master. Dla wędkarzy jest to możliwość zaliczenia na jednym wyjeździe kolejnych ciekawych zawodów, a potentaci tamtejszego rynku mogą spotkać się ze swoimi sympatykami. Przywiązanie do jednej marki, chyba nigdzie nie jest tak duże jak właśnie w Italii. Nie jestem pewien czy zależy to bardziej od mentalności tamtejszych wędkarzy, czy od polityki firm, prawdopodobnie oba te czynniki są kluczowe. W Polsce jeszcze długo lub nigdy nie zobaczymy na jednym łowisku choćby kilkudziesięciu osób przystrojonych w jednym kolorze, nie mówiąc już o kilkuset jak to ma miejsce na Tubertini czy Colmic Day.
Po sukcesie na Italian Master i łącznie trzech dniach wędkowania na Canale Bianco nie przejawialiśmy już tak dużego entuzjazmu do kolejnych zawodów. Mimo to nie braliśmy pod uwagę odpuszczenia tak ciekawego przedsięwzięcia i wyłamania się z już trzyletniej dla nas tradycji.
Niestety inną tradycją moich i Pawła występów we Włoszech jest to, że zawsze bez wyjątku (!) trafiamy do najmniej rybnych sektorów. Tym razem przydzielono nam jedno stanowisko w lewo względem naszego miejsca z Italian Master… Zaczynam mieć wrażenie, że organizatorzy celowo sadzają nas w samym środku byśmy za bardzo się „nie rozbrykali”. Także trzeci rok z rzędu pozostała nam tylko walka o sektorowe zwycięstwo. Natomiast realne szanse na podium od losu otrzymali Zbyszek i Radek.
Tym razem znaliśmy już właściwą godzinę rozpoczęcia i mogliśmy perfekcyjnie wszystko przygotować. Już podczas dokładnego gruntowania łowiska odkryliśmy co w największym stopniu utrudniło nam zwycięstwo sektorowe na Italian Master. Dokładnie na dystansie 11,5 m znajdował się uskok dna, który według naszych spostrzeżeń z treningów powinien być o co najmniej metr dalej. Jako, że dzień wcześniej na zaplanowane gruntowanie zabrakło nam czasu, wstawialiśmy jedynie zestawy w celu oznaczenia głębokości. Założyliśmy, że położenie „progów” na tak uregulowanym kanale wszędzie jest stałe. W efekcie nieświadomie na starcie odprowadziliśmy poza zasięg wędki część potencjalnego połowu.
Chcąc „złapać” odpowiedni zasięg cofnęliśmy nasze podesty o około pół metra względem dnia poprzedniego.
TAKTYKA
Z treningów jasno nam wynikało, że w glinę z jokersem ryby wchodziły z dużym lub bardzo dużym opóźnieniem. W mieszankach gliny i zanęty ryby żerowały najlepiej, jednak praktycznie nie zdarzały się przyłowy większych leszczy; wręcz z upływem czasu w łowisku zaczynały dominować bardzo małe ryby. Musieliśmy też wziąć pod uwagę to, że trenowaliśmy w lepszych strefach, a w takich zachowanie ryb jest bardziej przewidywalne.
Nasza taktyka nęcenia była banalnie prosta. W 5 l średnio spoistej gliny (2 cz. Double leam : 1 cz. Argile ciężka) podawaliśmy 100 g jokersa (wszystkie kule z ręki), natomiast z kubka zanętę z odrobiną gliny, bez przynęt. Zanęta była nawilżana nad kanałem, tak by po opadnięciu na dno dosłownie „wybuchła”. Na Italian Master podawaliśmy po mniej więcej 2 litry zanęty, na Tubertini Day zmniejszyliśmy tę ilość o połowę. Jej zadaniem było „kupienie” ryb, a że nie miała w sobie dużo obciążnika, po krótkim czasie prawdopodobnie rozpraszała się i znikała z łowiska. Taki był nasz zamysł.
Jeśli chodzi o donęcanie dopracowaliśmy optymalną naszym zdaniem proporcję gliny i jokersa. Do 2 l gliny dodawaliśmy 150 g jokersa i śladowe ilości pinki. Larw było wystarczająco, by zainteresować ryby, a jednocześnie na tyle mało, aby te z czasem „nie omdlały” z przesytu. Treningi w dobrych strefach uśpiły naszą czujność, bo tam gdzie ryb było bardzo mało donęcanie zamiast pomagać moim zdaniem przeszkadzało. Piszę to już z perspektywy wniosków wyciągniętych po zawodach.
Dodam, że cała nasza glina, którą przygotowywaliśmy w przeddzień zawodów była leciutko słodzona (0,5 łyżeczki sweet magic na 10 l gliny). Woda w kanale była bardzo mętna i słodka smuga dawała korzystny efekt.
W tym roku mieliśmy bardzo słabego jokersa. Aby zachować go w kulach w dostatecznym stanie, tuz przed ich lepieniem dodawaliśmy sporo Liant a Coller’a. Klej ten pozwolił ograniczyć siłę potrzebną do uciśnięcia bryły, a tym samym ratował nasze mizerne robaczki. Coller ma tę właściwość, że skleja na powietrzu, a w wodzie jego działanie jest w dużym stopniu neutralne.
Przebieg samych zawodów był dla nas korzystny. Co prawda w pierwszej godzinie nasi sąsiedzi łowili więcej ryb, jednak z upływem czasu praktycznie zagarnęliśmy dla siebie i tak niezbyt liczne stado ryb.
Tego dnia od początku założyłem, że nie będę donęcał. W efekcie po około godzinie zacząłem niemal w każdym przepłynięciu lekkim zestawem odławiać 50-100 g ryby, czasem zdarzały się nieco większe.
Inaczej wyglądała sytuacja u Pawła, który jako pierwszy donęcił łowisko i natychmiast odnotował długą przerwę w braniach. Do samego końca miał problem z ustawieniem ryb w łowisku, jednak dzięki znakomitej technice „wyszarpał z wody” sporo większych ryb, a w tym prawdziwego bonusa w postaci ładnego leszcza.
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego tym razem nic nie mogliśmy sobie zarzucić. Wyciągnęliśmy wnioski, dopasowaliśmy lepiej sprzęt i nasze nastawienie, dzięki czemu w dobrym stylu wygraliśmy sektor.
To co zgubiło nas na Italian Master, na Tubertini Day przeszkodziło Zbyszkowi i Radkowi w stanięciu tego dnia na podium. Mam na myśli zbyt pozytywne podejście do łowiska, które sprowadzało się do częstego donęcania. Chłopaki postanowili łowić na blacie za ostatnim kantem, co prawdopodobnie również nie było korzystne. W efekcie zajęli drugie miejsce w sektorze, co dla zwycięzców Italian Master wiązało się ze sporym niedosytem.
Ostatecznie na 80 drużyn (par) zajęliśmy 6 miejsce, Zbyszek i Radek 11. Należy wspomnieć, że 8 i 10 miejsce również przypadło kolegom z Polski, czego serdecznie gratuluję.
W drogę powrotną do Polski wyruszyliśmy w poniedziałek, przebiegła sprawnie i jak cały ten długi weekend SZCZĘŚLIWIE.
Galerię zdjęć z tych zawodów można obejrzeć na naszym profilu FB.
Wyniki naszych sektorów
To był dla mnie wspaniały sezon. Szczerze mówiąc o wielu tegorocznych sukcesach jeszcze do niedawna marzyłem w odniesieniu do dalekiej przyszłości. Uważam, że znacząco przerosły one moje możliwości, doświadczenie i umiejętności. Mogę śmiało przyznać, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Do poziomu tych, których podziwiam jeszcze mi wiele brakuje. Jednak wierzę w to, że jestem na dobrej drodze i pójdę nią w dobrym kierunku.
Kacper Górecki