Finał PLWS miał być dla mnie ostatnim w tym roku „dalszym” wyjazdem. Jednak kiedy dowiedziałem się, że tydzień później zawody organizuje mój przyjaciel, a do tego pojawi się na nich idol chyba wszystkich pasjonatów spławikowego wyczynu – to argumentów było zbyt wiele, aby w miniony weekend nie pojawić się nad Odrą w Kędzierzynie-Koźlu.
Kiedy 20 lat temu startowałem w moich pierwszych zawodach Diego Da Silva był już ikoną światowego spławika. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że kiedyś będę mógł łowić z Nim ramie w ramię na zawodach – nie uwierzyłbym. Od piątku spędziliśmy wspólnie wiele godzin nie tylko nad wodą. Prywatnie Diego jest dokładnie taki na jakiego wygląda, niezwykle serdeczny i skromny. Tak bardzo zaszczycony jak w miniony weekend czułem się dotąd tylko raz, kiedy osobiście mogłem poznać Zbyszka Milewskiego.
Film z sobotniej tury widział chyba każdy, kto trafił na tą relację, ale jeśli miałoby być inaczej to niżej wklejam odnośnik.
Po niedzielnym losowaniu stanowisk bardzo ucieszyłem się, ponieważ stanowisko A7 dzień wcześniej pozwoliło koledze wywalczyć sektorową dwójkę. Niestety kiedy po chwili dojechałem na miejsce okazało się, że stanowiska w tym sektorze zostały omyłkowo przesunięte o jedno w lewo… W praktyce oznaczało to, że trafiłem na stanowisko, na którym dzień wcześniej przez 5 godzin zawodnik nie złowił nawet 1 ryby!
Gruntomierz natychmiast pokazał mi na czym polegał problem. Mianowicie między 11 a 13 m różnica w głębokości wynosiła aż 1 metr, a spad ciągnął się jeszcze daleko poza zasięg tyczki. Na całym stanowisku nie znalazłem nawet fragmentu równiejszego dna.
Postanowiłem tak przygotować moje kule, aby te rozpadły się natychmiast po opadnięciu na dno. W tym celu rozrobiłem nową glinę – samą Argilę, a moja mieszanka była bardzo delikatnie ściśnięta z możliwie największą ilością powietrza. Glina z robakami była tak uciskana, aby również natychmiast uwolniła swoją zawartość.
Ponadto wszystkie kule były dodatkowo spłaszczone i zamierzałem podać je ponad metr przed spławik.
Mimo, że tego nie planowałem postanowiłem alternatywnie zanęcić również odległościówkę. Dodam, że wszystkie proporcje i filozofia nęcenia pozostały bez zmian względem dnia poprzedniego.
Pierwszą godzinę zawodów poświęciłem metodzie odległościowej, z której udało mi się w tym czasie odłowić około 2 kg ryb. Kiedy na skrajnych stanowiskach mojego sektora zaczęły padać pierwsze wielkie leszcze wiedziałem, że w tych warunkach pogodowych odległościówką nie zrobię dobrego wyniku. Ponadto po sobocie miałem dużą werwę do łowienia tyczką.
Po zmianie metody w kolejnej godzinie udało mi się złowić kilka dorodnych płoci i krąpi.
Niestety 3 godzina była dla mnie fatalna, ryby kompletnie nie chciały ze mną współpracować. Wynikało to z tego, że chcąc znęcić leszcze zacząłem podawać nieco za bardzo zbite kule, które prawdopodobnie wyprowadziły mi ryby poza zasięg tyczki.
Widząc, że jestem na całkowicie straconej pozycji postanowiłem bardzo mocno donęcić łowisko niemalże luźną zanętą (bez gliny) z dodatkiem wszystkich przynęt jakie miałem, łącznie z ciętymi dżdżownicami.
Takie kominowe nęcenie dało dosłownie natychmiastowy efekt. Już w pierwszym wstawieniu złowiłem leszczyka, w kolejnym krąpia, po powtórnym donęceniu leszczyka, potem znowu krąpia… To był strzał w dziesiątkę!
Ryby z czasem postawiły mi twardy warunek, musiałem je donęcać przed złowieniem każdej kolejnej sztuki, w przeciwnym razie natychmiast znikały. To było skrajne do takiego stopnia, z którym dotąd się jeszcze nie spotkałem. Ryby były tak wygłodniałe, że natychmiast wyjadały to co opadało na ich głowy.
Ostatnie 90 minut to było niesamowite łowienie, prawdziwa pogoń za wynikiem. Do podbieraka trafiały głównie dorodne 200 gramowe krąpie. Co ciekawe moi sąsiedzi zupełnie ich nie łowili, jeden z nich mimo wyniku 10 kg do wagi nie dał nawet jednego krąpia! To ciekawe, że sposób nęcenia może, aż tak selektywnie działać na ryby.
Po ostatnim sygnale byłem bardzo ciekawy w jakim stopniu i czy w ogóle udało mi się uratować wynik, bo przez kilka godzin zewsząd słyszałem o wielkich leszczach. Strefa, w której łowiłem była wyraźnie słabsza, stąd nie miałem właściwego punktu odniesienia.
Waga na moim stanowisku wskazała trochę ponad 17 kg co ostatecznie dało mi 4 miejsce w sektorze. Przegrałem z kolegami, którzy mieli sposobność złowienia wspomnianych leszczy, wśród których trafiały się okazy powyżej 4 kg!
To był wspaniały wędkarski weekend, zdecydowanie najlepszy dla mnie w tym sezonie! Przez trzy dni złowiłem kilkadziesiąt kilogramów pięknych ryb, spędzając przy tym czas w wyjątkowym towarzystwie.
Chciałbym serdecznie podziękować Philippe za zaproszenie i organizację tak fajnej imprezy!
Wyniki zawodów o Puchar Jokers 24
Kacper Górecki