Działy tematyczne

X Puchar Barrakudy / 23.07.2017 r

Przez ostatnie lata odwiedziłem niemal każdy spławikowy region kraju, jednak nigdy dotąd nie wędkowałem jeszcze na Lubelszczyźnie. Już kilka lat temu słyszałem o słynnych zawodach Barrakudy, głównie opowiadał mi o nich Paweł Wlazło. Kiedy już byłem zdecydowany to ich termin kolidował najczęściej z wyjazdem do Czech.

Jakiś czas temu o Pucharze Barrakudy przypomniał mi Darek Ciechański, osobiście zapraszając mnie na zawody. Oczywiście nie zawahałem się skorzystać z takiej okazji. W tym roku był to jubileuszowy X Puchar Barrakudy, nazwany imieniem zmarłego współtwórcy tej największej na Lubelszczyźnie wędkarskiej imprezy; Bogusława Borowskiego.

Do Lublina przybyliśmy w piątkowy wieczór. Punktualnie o 9.00 z hotelu odebrał nas Dziadek Darek i udaliśmy się nad zemborzycki zalew. Już przed wyjazdem wykluczyłem użycie tyczki, więc podczas treningu mogłem spokojnie skupić się na dopasowaniu metody odległościowej.

To był bardzo udany trening w sensie ilości i jakości złowionych ryb, co widać na zdjęciach powyżej i poniżej.

Regularnie holowałem małe 300 gramowe leszczyki, a między nimi trafiło się naprawdę sporo leszczy z przedziału 1000-1500 g.

Mimo to wiedziałem, że na zawodach będzie to bardzo trudne i wymagające łowisko, bo już na treningu ryby nie tolerowały haczyka większego od nr. 18 i innej przynęty niż ochotka.

Losowanie było dla mnie o tyle łaskawe, iż moje stanowisko znajdowało się tuż obok placu zbiórki i 20 metrów od miejsca, w którym wędkowałem dzień wcześniej.

Trafiłem do mocnego sektora z czołową polską wędkarką Natalią Jabłońską (dwukrotną zdobywczynią Pucharu Barrakudy) i miejscowymi wyjadaczami Wojtkiem Brzaną i Piotrem Odziobą. Obu kolegom dopisało szczęście, Wojtek wylosował skrajne stanowisko, a Piotr moje miejsce z treningu. W sektorze C znalazł się również ubiegłoroczny zwycięzca Pucharu Barrakudy Błażej Koniak.

Mimo, że była to impreza towarzyska, odczuwałem presję większą niż podczas zawodów, w których walczę o tytuł czy ligowe punkty. Głównie ze względu na oczekiwania kibiców, którzy tego dnia przyjechali specjalnie po to, by na żywo zobaczyć moje poczynania. Nie chciałem Ich zawieść i pokazać dobre wędkarskie rzemiosło.

Moja taktyka zakładała łowienie na dystansie 30 metrów, zestawami od 8 do 10 g.

Na początek łowisko zanęciłem 4 litrami osłodzonej gliny z garścią zanęty Wonder Black w roli atraktora + mała porcja jokersa i jeszcze mniejsza ochotki.

Na donęcanie przewidziałem dwie mieszanki. Jedną taką samą jak na wstępne nęcenie, drugą stanowiła zanęta z jasną argilą.

To właśnie na tą smużącą i lekką mieszankę najlepiej reagowały leszcze podczas treningu. Co ciekawe ze śladową ilością jokersa, a sporą zawartością kasterów.

W miniony weekend pogoda zupełnie nie sprzyjała żerowaniu ryb. Duchota i bezwietrzna pogoda unieruchomiła liczne stada zemborzyckich leszczyków. Tego oczywiście należało się spodziewać. W takich warunkach ryby bardzo szybko nudzą się tym co im podajemy. Dlatego to co sprawdzało mi się najlepiej zostawiłem na donęcanie, a na wstępne nęcenie przygotowałem coś zupełnie przeciwnego.

W pierwszych minutach woda zalewu sprawiała wrażenie opustoszałej. Przez pół godziny złowiłem 3 małe leszczyki, po czym zaciąłem zdecydowanie większą rybę. Po ostrożnym holu w podbieraku wylądowałem złotego 1,5 kg leszcza. W warunkach zewsząd widocznego bezrybia ta piękna sztuka dała mi wielką ulgę i satysfakcję.

Niestety po chwili w miejsce euforii wdarła się rozpacz. Bonusowy leszcz tuż po sesji zdjęciowej wyrwał się z mojej dłoni, odbił od kolan i wpadł do wody tuż obok siatki! Przyznam, że to koszmarne uczucie w tak nieodpowiedzialny i zupełnie niespodziewany sposób zaprzepaścić efekt dobrze wykonanej pracy. Poniżej zdjęcie sprytnego leszcza dokładnie sekundę przed ucieczką…

Utrata 1500 pkt. nie była jedyną konsekwencją tego zdarzenia. Chwilę później będąc jeszcze zdezorientowany odruchowo wykonałem bardzo energiczne „czeskie” zacięcie na „polskim przyponie” i niestety urwałem wagowego leszcza w samym łowisku! W efekcie przez kolejna godzinę nie złowiłem ani jednej ryby… Świadomość, że w siatce powinno być już około 3-4 kg ryb, a jest 600 gram nie pomagała mi w odzyskaniu koncentracji.

Po dwóch godzinach na dobre ochłonąłem, zacząłem z całej sytuacji żartować i przede wszystkim łowić ryby. Dość często donęcałem lekką mieszanką, z niewielka ilością przynęt: jokersa i kastera. Co jakiś czas dla odmiany podawałem ciężką glinę z jokersem i ciętymi dżdżownicami.

Do końca zawodów niezbyt często ale regularnie łowiłem 200-300 gramowe leszczyki, największy mógł ważyć około kilograma. Większość ryb złowiłem 10 g zestawem przelotowym typu czeskiego.

Strefa, w której tego dnia łowiłem nie należała do najrybniejszych, o czym mogą świadczyć wyniki na sąsiednich stanowiskach; 22 – 0, 23 – 370g, 24 – mój wynik 5470g, 25 – 0. Dopiero od stanowiska 26 zawodnicy odławiali jakiekolwiek ryby. Mogłoby być znacznie lepiej, lecz w pierwszej połowie zawodów borykałem się z konsekwencjami niecodziennej przygody.

Serdeczne gratulacje dla Wojtka Brzany, który w 200% wykorzystał daną przez los szansę i z wynikiem ponad 9270g wygrał nie tylko sektor, ale i całe zawody.

Zalew Zemborzycki całkowicie spełnił moje oczekiwania. Liczyłem na wymagające, trudne łowisko i nie zawiodłem się. Mimo, że w zalewie jest ogromna populacja różnej wielkości leszczy, to jedynie na preferencyjnych stanowiskach są łatwym celem. Musiałem wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, by cokolwiek wyciągać z tamtejszej wody. Byłem nieco zaskoczony, że niewielu zawodników zdecydowało się na odległościówki biorąc pod uwagę fakt, że płytki zalew to łowisko z natury „antytyczkowe”. W zasięgu mojego wzroku metodą odległościową złowiono może 3 niewielkie ryby. Tyczka na takich łowiskach jest pewniakiem wyłącznie na skrajnych stanowiskach.

X Puchar Barrakudy to były jedne z najciekawszych i najlepiej zorganizowanych zawodów towarzyskich/komercyjnych w jakich dotąd brałem udział. Oprawa zawodów, ilość i jakość nagród jednoznacznie ukazywały gigantyczne zaangażowanie organizatorów.

Niecodzienną atrakcją był prosiak pieczony przez największego w kraju specjalistę (Mistrza Polski w tej dziedzinie). Basia dwa razy wracała do kolejki po dokładkę… :)

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować Darkowi za zaproszenie, gościnność i czas, który nam poświęcił nie tylko nad wodą, ale również podczas zwiedzania niezwykle interesującej lubelskiej starówki.

WYNIKI X Pucharu BARRAKUDY

Kacper Górecki

stopka informacyjna
© 2024 Górek-Gliny – Wędkarstwo Wyczynowe
Projekt strony internetowej Studio DEOS