Taktyka nęcenia to obok umiejętności najistotniejszy czynnik determinujący wynik na zawodach wędkarskich. Wpływu nie mamy tylko na szczęście. Jednak wędkarstwo to sport, którego miarą nie jest jeden wynik, a ich cały szereg na przestrzeni długich okresów czasowych.
Szczęście zawsze się bilansuje. Nigdy nie słyszałem, aby o którymkolwiek ze znanych Mistrzów mówiono w kontekście farciarza. Nasze zawody porównuję do skoków narciarskich. W sezonie startujemy niemal co tydzień. Raz wygrywamy, raz przegrywamy, statystycznie najczęściej jesteśmy w środku stawki. Nasza ocena wynika z przekroju wyników, stylu ich osiągania, a nie od konkretnego sukcesu bądź porażki. To taki mały offtop w kontekście tych, którzy mówią: „na zawodach liczy się przede wszystkim szczęście”.
Nęcenie wstępne i donęcanie to główne składowe szeroko rozumianej taktyki nęcenia. Moją ogólną filozofię na jej temat opisałem już kilka lat temu w artykule Taktyka nęcenia na zawody / wskazówki. Do dziś fundamentalnie nic się w niej nie zmieniło.
Ryby, które są nasycone i do tego znają stres związany z niewolą siatki, są nieufne i wrażliwe. Zdecydowanie najtrudniej jest tam, gdzie ryb jest na tyle mało, że nie muszą konkurować o pokarm, który stale jest w nadmiarze. W takich warunkach to, co trafia do wody podczas wstępnego nęcenia jest kluczowe.
Określenie WYŁĄCZNIE jest kluczowe. Jeśli w mieszance znajdzie się coś, czego ryby nie chcą lub wręcz je to drażni, nie będą trzymały się na uboczu, tylko z daleka od pola nęcenia. Zakładając, że na pewnym poziomie zawodnicy nie wrzucają do wody „głupot”, najważniejsze stają się ilości – zanęty i przynęt. Ten optymalny punkt to taka ilość, która przyciągnie ryby, a jednocześnie będzie na tyle ograniczona, aby z upływem czasu zaczęły konkurować o jedzenie.
Szczególnie wrażliwe są płocie. W ich kontekście wstępne nęcenie na łowiskach trudnych zawsze jest decydujące. Nawet tam gdzie płoci jest bardzo dużo, podanie startowe odgrywa zazwyczaj kluczową rolę. Osobiście kiedy mam wątpliwości i chcę ograniczyć ewentualną skalę błędu, wolę, aby moja płociowa mieszanka była:
Płocie żerują stadnie i jeśli ocenią, że zabraknie im pożywienia, często odpływają bezpowrotnie. W pierwszej fazie zawodów są bardziej mobilne i tak jakby szukają dla siebie optymalnego siedliska. Można powiedzieć, że szybko podejmują decyzje. Kiedy znajdą już odpowiednie miejsce, nie lubią jak coś im spada na głowę i ogólnie zakłóca ich spokój. Donęcanie płoci jest efektywne zazwyczaj dopiero w drugiej części zawodów, kiedy są już mniej mobilne, a jednocześnie coraz mocniej zaczynają konkurować o ubywający pokarm.
Na takich łowiskach „dostęp” do ryb teoretycznie ma każdy zawodnik. Najważniejsza jest efektywność łowienia, a ta jest zależna od konkurencji pokarmowej w polu nęcenia. Im mniej ryby walczą o jedzenie, tym rzadsze i mniej pewne mamy brania.
Podanie na wstępie dużej ilości „towaru”, prawdopodobnie szybko przyciągnie stado wygłodniałych i agresywnie żerujących ryb. Jednak te, albo szybko wyjedzą i rozproszą resztki pokarmu, albo obgryzą to co bardziej atrakcyjne z powierzchni mocno sklejonych kul. W obu przypadkach nie jesteśmy w stanie utrzymać ich w polu nęcenia, tracąc jednocześnie duży zapas mieszanki i przynęt.
W takich warunkach na start na dnie robię plamę, która ma jedynie wstępnie zwabić ryby.
Za ich utrzymanie w łowisku ma odpowiadać donęcanie. W ten sposób mogę kontrolować, to do czego i w jakiej ilości ryby mają dostęp. Kiedy w polu nęcenia jest stały deficyt pokarmu, ryby swoimi reakcjami dają czytelne odpowiedzi na to co im odpowiada, a co nie.
Po prostu podaję to co wydaje mi się, że będzie dobre i oczekuję odpowiedzi ryb. Brak reakcji też jest odpowiedzią. Jeśli brak zmiany oznacza utrzymanie dobrego tempa łowienia, to stanowi pozytywną odpowiedź. Jednak, jeśli brak reakcji następuje przy spadku tempa, to wskazówka, że czas coś zmienić i to raczej wyraźnie. Czasem wystarczy podać serię bogatszych kul, a czasem wręcz trzeba nęcenia zaprzestać, bo ryby zmęczone presją zawodów chcą zwykłego spokoju.
Mam takie wrażenie, że w pierwszej fazie nie można dać rybom się znudzić (przejeść), tym co najbardziej im smakuje. Im bliżej trafimy minimalnych ilości jakie potrzebują, aby pozostać w polu nęcenia, tym lepiej. Ich późniejsza reakcja na częstsze i bardziej obfite donęcanie powinna być bardziej efektywna.
Bardzo charakterystycznym negatywnym odbiciem powyższych teorii jest sytuacja, kiedy mamy nadzwyczaj dobry początek, a później jest już tylko gorzej. Chyba każdy, kto brał udział w zawodach nie raz miał to uczucie, kiedy z upływem czasu nasz wynik gaśnie w oczach. To efekt całkowicie nietrafionej taktyki.
Fakty są takie, że poza anomaliami wygrywa się, albo stałym tempem łowienia, albo w drugiej połowie zawodów.
Dotyczy to wielu polskich łowisk, w których ryby pogrupowane są w niewielkie stada. O wyniku decyduje zarówno pierwotnie stworzone pole nęcenia jak i donęcanie. W pierwszej fazie zawodów wybredne ryby wybierają optymalny dla siebie „stół”. Mniej więcej na tej zasadzie, którą opisałem w kontekście trudnych łowisk. Charakterystyczne jest to, że po starcie dość długo czeka się na pierwsze brania. A potem zaczyna się łowienie, ale nie u wszystkich.
Jeśli „kupimy” stadko ryb, szczególnie leszczy to najczęściej kolejnym etapem decydującym o naszym sukcesie jest właśnie donęcanie. Powinno być wyważone i przemyślane. W takich okolicznościach często skuteczna okazuje się pierwotna mieszanka. W końcu to ona ściągnęła ryby w nasze łowisko. Wystarczy skupić się na ilościach.
Wszystko co wyżej napisałem to jedynie ogólna teoria, ukształtowana przez moje doświadczenia. Uważam, że rozpisywanie detali taktycznych, wykraczających poza podstawowe założenia, nie ma absolutnie sensu. Efektywne jest uczenie się właściwego myślenia i rozumienia ryb, poprzez możliwie częste starty. Dzięki temu na pozór skomplikowana teoria zaczyna mieć swoje realne i logiczne uzasadnienie.
Kacper Górecki