Chcąc zakwalifikować się do Finału tegorocznego Robinsona musiałem zaliczyć trzecie, wymagane regulaminowo eliminacje . Zbieg wielu okoliczności sprawił, że jedynym możliwym dla mnie terminem pozostała połowa września i zawody w Oświęcimiu. Jako, że w jedną stronę do pokonania miałem niemal 600 km postanowiłem wyjechać dwa dni wcześniej, by koszty finansowe w pełni przełożyć na kapitał nowego doświadczenia.
Kompleks zbiorników Kruki to miejsce, w którym każdy wędkarz spławikowo-gruntowy znajdzie coś dla siebie. Komora A to łowisko dla karpiarzy, B dla mniej zaawansowanych wędkarzy z dużą populacją małych karpi, natomiast zbiornik C to łowisko czysto sportowe dla spławikowców z bardzo zróżnicowanym rybostanem.
Już na pierwszym treningu łowisko bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Złowiłem mnóstwo karasi, bardzo dużego ok. 4 kg leszcza, sporo dorodnych płoci, kilka 40 cm jazi i jednego karpia. Wszystkie większe ryby złowiłem 35 metrów od brzegu. Od „miejscowych” dowiedziałem się, że miejsce w którym tego dnia wędkowałem jest tzw. bankówką obleganą i nęconą każdego dnia. To całkowicie tłumaczyło mój obfity połów, a sam trening posłużył wyłącznie rozpoznaniu rybostanu.
Na sobotnim treningu dołączyli do mnie bracia Bartek i Michał Stasiakowie. Postanowiliśmy potrenować na zdecydowanie najmniej rybnym brzegu zbiornika, co teoretycznie powinno po części oddać realia presji zawodów. Faktycznie ryb było znacznie mniej. Mimo to mój wynik szacowałem na około 10 kg i oparty był na dużych płociach i kilku około 0,5 kg karasiach. Przyłowem był 2 kilogramowy karp. Dodam jeszcze, że tego dnia wędkowałem wyłącznie odległościówką
Łowisko Kruki jest o tyle trudne i ciekawe, że na zdecydowanej większości sektorów ryby występują poza zasięgiem tyczek na głębokości ponad 7 metrów. Jest to związane bezpośrednio z bardzo czystą, wręcz krystaliczną wodą.
Moja taktyka na zawody zakładała łowienie wyłącznie odległościówką. Nie mniej mając dużo czasu dla „wprawy” rozłożyłem tyczkę i 3 topy, którą zanęciłem i ostatecznie łowiłem przez niespełna minutę. Zanęta, którą przygotowałem działała od pierwszego treningu i w ostateczności dopracowałem jedynie konsystencję, rodzaj i ilość przynęt. Moja klubowa zanęta BREME idealnie odpowiadała charakterowi łowiska. Jest bardzo ciężka, mocno wiąże i w 70% składa się z 4 komponentów na bazie przetworzonej kukurydzy. To dość oczywiste, że właśnie kukurydza wzbudza największe zaufanie ostrożnych ryb.
BREME najlepiej nawilżać w wieczór poprzedzający wędkowanie. Rano przybiera postać dość grubej, jednorodnej kaszy kukurydzianej. Rozrobiona z melasą jest jeszcze cięższa i bardziej klejąca co ma znaczenie, gdy łowisko jest bardzo głębokie, a w kulach nie brakuje robaków. Pół litra melasy (rozrobionej 1 do 1 z wodą) będzie optymalne jednorazowo dodać na jedną (2 kg) paczkę zanęty. Pożądaną konsystencję uzyskujemy już samą wodą. W sobotni wieczór do tej receptury dodałem jedynie łyżkę czarnego barwnika, biorąc pod uwagę przejrzystość wody w łowisku.
Rano do zanęty dodałem dociążenie w postaci 3 paczek gliny double leam. Wszystko wspólnie domoczyłem i przetarłem przez sito. Całej mieszanki wyszło 12 litrów z czego połowę miałem wystrzelić na start, a druga część była przewidziana do donęcania. Jako ciekawostkę dodam, że od jakiegoś czasu stosuję wypracowaną przeze mnie metodę dozowania kleju mającą na celu neutralizowanie rozpraszających właściwości dodawanych do zanęty/gliny przynęt. Mianowicie kleju dodaję dokładnie tyle samo ile przynęt. W zależności od tego czy kule mają tylko dolecieć do dna, czy poleżeć tam jeszcze dłuższy czas dosypuję Liant a Coller lub Bentonit. W tym przypadku na pierwsze nęcenie użyłem bentonitu, a do donęcania „kulera”. Na całe zawody miałem przygotowane 0,5 litra parzonych robaków 0,75 l jokersa i 0,1 l ochotki. Nie opisuję mieszanki pod długą wędkę, bo jak wspomniałem tego dnia nie odegrała żadnej roli.
Na treningu ryby idealnie reagowały na Sweet Magic stąd miał mi posłużyć dopiero do donęcania jako swoisty dopalacz.
Po sobotnim treningu przygotowałem sobie trzy odległościówki; dwie uzbrojone w system slider i jedna w system czeski. Oba schematy dokładnie omówiłem na filmie z tegorocznych Mistrzostw Czech.
Tuż po losowaniu dowiedziałem się, że wylosowałem teoretycznie „rybniejszy” brzeg, w strefie z której sektor najczęściej wygrywa się tyczką. Jak się bardzo szybko okazało na zdecydowanej większości stanowisk tyczkarze mogli od pierwszej minuty uprawiać popularny plażing. Wyjątek stanowił sektor B, gdzie wyraźnie większa głębokość pozwoliła łowić przyzwoite płocie na długą wędkę.
Ciężka, mocno sklejona zanęta zgodnie z oczekiwaniami miała procentować dopiero od drugiej godziny. Na to wskazywały oba treningi. W pierwszej godzinie złowiłem 11 około 100 gramowych ryb.
W drugiej godzinie również złowiłem 11-12 ryb podobnej wielkości. Dokładnie w połowie zawodów rozpocząłem dość częste donęcanie. Do zanęty dodałem szczyptę Sweet Magic’a i zmniejszyłem racje robaczane względem wstępnego nęcenia. Dosłownie po kilku minutach wyjąłem pierwszego kilogramowego leszcza, a do końca trzeciej godziny jeszcze dwa podobnej wielkości i 15 średnio 200 g karasi.
Jako, że wszystko układało się po mojej myśli, a na obu treningach w ostatniej ich fazie miałem kontakt z karpiami postanowiłem zaryzykować. Do reszty wystrzelonej zanęty dodałem pół puszki kukurydzy i dużą garść parzonych robaków. Generalnie nie wyszło mi to na dobre, bo złowiłem co prawda jednego 1,5 kg karpika, ale dołowiłem zaledwie 3 małe karasie.
Najskuteczniejszą przynętą był pęczek czerwonych pinek z 1-2 ochotkami.
Z wynikiem 9415 pkt. zostałem szczęśliwym zwycięzcą zawodów w Oświęcimiu. Uważam, że było to pierwsze żniwo lekcji, które odebrałem od czeskich Mistrzów. Chciałbym także podziękować kolegom, którzy szczerze podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami z łowiska Kruki.
Kacper Górecki