W miniony weekend moi dobrzy znajomi z Czech po raz kolejny potwierdzili swoją przynależność do ścisłej czołówki światowego spławika. Można uznać, że obok Anglików, Węgrów i Włochów są obecnie najbardziej wszechstronni wędkarsko. Są najlepsi w odległościówce, bardzo dobrzy w łowieniu tyczką, a w uklejach na słynnych dla Polski MŚ w 2012 r. przegrali tylko z naszą reprezentacją. Nie sposób zliczyć medali Mistrzostw Europy, Świata i klubowych Mistrzostw Świata jakie łącznie zdobyli w ostatnich 5 latach. W tym czasie znacznie częściej stawali na podium niż tuż za nim zdobywając w drużynie jeśli dobrze pamiętam 3 x Vice Mistrzostwo Świata, Mistrzostwo i Vice Mistrzostwo Europy, do tego dochodzi sporo medali indywidualnych.
Nasi południowi sąsiedzi podkreślają, że Ich pasmo sukcesów związane jest z szeroką kadrą, w której na każde łowisko są w stanie wybrać pięciu równych i dobrych zawodników. Zawsze na kolejną międzynarodową imprezę jedzie inna reprezentacja. Mimo, że w kadrze są zawodnicy kilku na co dzień rywalizujących ze sobą klubów potrafią współpracować i dogadać się tak, by każdy choć raz w roku mógł powalczyć o medal dla swojego kraju. Idealnym przykładem może być fakt, że na ubiegłorocznych klubowych MŚ w drużynie Colmic Pardubice wystąpili wyłącznie zawodnicy klubu Crazy Boys zdobywając na konto swoich kolegów Vice Mistrzostwo Świata! Wszechstronność kolegów z Czech nie bierze się sama z siebie, są otwarci na współpracę i czerpią pełnymi garściami nie tylko ze swoich doświadczeń, ale i kolegów innych narodowości.
Nie sposób opisać jak wiele zaczerpnąłem od Pepy czy Petra. Dzięki ich uprzejmości w przyśpieszonym kursie nauczyłem się łowić w ich stylu, w tym który co roku daje im wielkie sukcesy. Połowić „na macza” obok Konopasków, poznać ich filozofię to znacznie więcej niż setki godzin indywidualnego szkolenia. Chyba też nikt nie zaprzeczy, że materiały publikowane z czeskich łowisk stają się fundamentem gwałtownie rosnącej popularności tej metody w naszym kraju. To chyba tłumaczy moją wielką sympatię do tych ludzi i dlaczego to głównie za nich ściskałem kciuki na tegorocznych Mistrzostwach.
Przez miniony tydzień każdego dnia rozmawiałem z chłopakami o tym co dzieje się nad wodą. Dzięki ich uprzejmości poznałem detale ich taktyki i prywatne refleksje. Poniżej relacja Petra Klaska, który w długiej rozmowie telefonicznej poukładał w całość wszystko to co działo się przed i w czasie tegorocznych Mistrzostw Świata.
Do bułgarskiego Plovdiv dotarliśmy w niedzielę. Już teraz mogę powiedzieć, że jeśli na Mistrzostwach mamy zdobyć medal to w drodze musi przydarzyć nam się co najmniej jedno samochodowe nieszczęście! W zeszłym roku w drodze do Białorusi zepsuło się nam jedno auto, tym razem pech był podwójny. W aucie Romana padł silnik i w Serbii musiał wynająć nowy środek transportu, w moim natomiast rozerwała się opona… Znając nasze „szczęście” w tym roku na każdą imprezę wyjeżdżamy już tydzień wcześniej.
Tegorocznym łowiskiem Mistrzostw Świata był tor wioślarski, co stanowi o tym, że chyba każde stanowisko pod każdym względem morfologicznym było takie samo (2,5 m głębokości). Trudno wyobrazić sobie bardziej sportową wodę. Rybostan łowiska jest charakterystyczny dla tej części Europy. Najwięcej jest karasi i małych karpi.
PRZYGOTOWANIA DO MISTRZOSTW
Pierwszy trening odbyliśmy w poniedziałek. Co istotne był on zupełnie bezproduktywny, ryb praktycznie nie było, brały za to piękne tołpygi, które w tych Mistrzostwach nie były punktowane. Z powodów pozasportowo-alkoholowych słabo pamiętamy wtorek. Prawdopodobnie pojawiły się już pierwsze karasie i pojedyncze karpie, które zostały zainteresowane tym co dzień wcześniej do wody wrzuciło ponad 100 wędkarzy.
Takim naszym pierwszym merytorycznym treningiem była środa. Tego dnia nasze obowiązki podzieliliśmy pomiędzy tyczkę i odległościówkę. Na jednej i drugiej metodzie jeden z nas podawał czystą zanętę, drugi natomiast zanętę z gliną, do tego mix przynęt. Pierwsze wnioski pojawiły się bardzo szybko. Przede wszystkim pod tyczkami pływało wiele dużych tołpyg, które wyganiały punktowane ryby i pewnie atakowały podaną przynętę. Na odległościówki łowiliśmy za to sporo karasi i pojedyncze karpie, tołpyg było tam wyraźnie mniej. Te niepożądane, duże ryby ewidentnie reagowały na jasną zanętę, a przede wszystkim duże stężenie przynęt, co ciekawe najbardziej na jokersa.
Jako, że zanęta wypaliła nam już na środowym treningu postanowiliśmy odrzucić próby poszukiwania lepszej. Była to mieszanka 1:1 zanęt Sensasa: Lake i Carpes przyciemniana na kolor czekolady mieszanką czarnego, brązowego i czerwonego barwnika (1:1:1). Niemal ostatecznie straciliśmy wiarę w tyczkę, choć próbowaliśmy sporadycznie sprawdzać jej skuteczność. To co ważne: w czwartek skupiliśmy się na odnalezieniu optymalnego dystansu na odległościówce i ilości oraz rodzaju podawanych przynęt. Dwóch z nas nęciło samą zanętą, a pozostali mieszanką gliny i zanęty. To był dla nas kolejny udany dzień. Łowiliśmy całkiem sporo i wstępnie wyklarowała nam się mieszanka zanętowa i jej konsystencja. Jednak głównym wnioskiem dnia było to, że odległość na maczówce nie odgrywa żadnej roli, natomiast bezwzględnie ważna jest precyzja nęcenia. Każdy z nas na decydujące dni miał obrać optymalny dla siebie dystans.
Na oficjalnym, piątkowym treningu najważniejszą zmienną była taktyka wstępnego nęcenia i donęcania. Jeden z nas podawał na początek niemal cały limit, jeden około 10 litrów, natomiast pozostali znacznie mniej tj. 4-6 litrów. Zanęta z gliną, przynęty i konsystencja były takie same, bo już w środę łowiliśmy wystarczająco dużo ryb, należało jedynie dopracować detale. Ponadto każdy z nas miał za zadanie zadbać o indywidualne dopasowanie zestawów, proc, wielkości kul na donęcanie i wiele innych jakże ważnych drobiazgów. Ten dzień dodał nam jeszcze więcej pewności, podobno łowiliśmy najwięcej, czuliśmy się naprawdę dobrze.
Co ważne w przeciwieństwie do większości zespołów na treningach skupiliśmy się wyłącznie na sobie. Nasi trenerzy nie byli zobowiązani do obserwowania innych ekip. Z doświadczenia wiemy, że wnioski dostrzeżone z kilkunastu metrów nie są rzetelne, a wprowadzają jedynie niepotrzebne zamieszanie i niepokój.
NASZA TAKTYKA I NAJWAŻNIEJSZE ZAŁOŻENIA
Sprzęt
Łowimy odległościówkami, tyczkę rozkładamy na wszelki wypadek. Najlepiej na treningach działał nam klasyczny system czeski, a dokładniej: mocny, zaokrąglony haczyk nr. 16 na 30 cm przyponie z żyłki 0,11-0,12/ krętlik/ 3x śrucina nr. 6/ 25 cm wyżej obciążenie główne ok 2,5 g/ spławik o wyporności 10-12 g z delikatną anteną (w zależności od indywidualnych preferencji). W warunkach flauty bierzemy pod uwagę waggler mocowany na stałe z 0,7-1,0 g obciążenia na żyłce (0,3 g nad przyponem, reszta 25 cm wyżej). Cały przypon powinien spoczywać na dnie, natomiast obciążenie sygnalizacyjne o dno się jedynie opierać w celu stabilizacji zestawu i jak najszybszej sygnalizacji brania.
Nęcenie
Zanęta na wstępne nęcenie taka jak wspomniana wyżej w proporcji 1 do 1 z gliną wiążącą. Na donęcanie zwiększamy ilość gliny do proporcji 2:3. Wszystkie kule mają być twarde i w jednakowej kleistej konsystencji z niewielką, niemal śladową ilością mixu przynęt. Na jedną turę każdy z nas zabiera 1,25 l białych robaków (0,25 do zanęty, pozostałe były po kontroli klejone z 0,5 l żwiru), i po 0,25 l dendrobeny, czeskich gnojaków i ochotki.
Na wstępne nęcenie podajemy tylko 4 litry mieszanki. Duża plama na dnie nie wpływała korzystnie na ryby, mieliśmy wrażenie, że wręcz ją omijały. Jednak najważniejsze ma być to, aby nawet 1 kula nie trafiła dalej niż nasz spławik! Ostrożne karasie i karpie dochodziły do pierwszych kul i dalej się nie przesuwały. Co ciekawe mamy starać się rozrzucić zanętę liniowo po około 2 metry w lewo i prawo od spławika. Ten kto na treningu zanęcił w punkt łowił mniej niż Ci, którzy nieco rozproszyli pole nęcenia. Prawdopodobnie wiąże się to bezpośrednio ze wspomnianą plamą zanętową. Na początek mamy także podać 2-3 kulki klejonych robaków, te podawane w małych porcjach przyciągały pojedyncze karpie.
Ryby na treningach dobrze reagowały na donęcanie, te jednak musi być już bezwzględnie precyzyjne i to od owej precyzji zależeć będzie najwięcej! Najlepiej działały serie 3-4 kulek mieszanki zanętowej. Jednak jeśli to nie skutkowało, w kolejnej serii często pomagały klejone robaki. Donęcamy średnio co 20 minut, jednak nie odstępy czasowe mają być determinujące, a dłuższa przerwa w braniach. Nie sypiemy zanęty na grzbiety żerujących ryb!
Inne założenia
Zestaw powinniśmy zarzucać co najmniej 10 m za pole nęcenia, ryby zdecydowanie bały się hałasu wodującego wagglera. Każdy z nas obrał sobie inną optymalną dla siebie odległość łowienia: Ladia 31 m, Pepa 33 m, Radek 36 m, ja 37 i Ondra 39 m. Miał to być taki dystans, by ryzyko przestrzelenia z „ulubionej” procy było jak najmniejsze.
Brania karasi są szybkie i trzeba je zacinać w tempo, natomiast spokojne brania karpi należy nieco przeczekiwać. Warto wspomnieć, że skuteczność na poziomie 30% wykorzystanych brań na tym łowisku była znakomitym rezultatem co świadczy o niezwykłej nieufności ryb!
I TURA
W sobotę ryby żerowały wyraźnie słabiej, liczył się dosłownie każdy karaś, a 1-2 kg karpie mocno windowały w klasyfikacji sektorowej. Niemal od początku szło nam dobrze lub bardzo dobrze. Już po pierwszej godzinie Ladia i Pepa prowadzili w swoich sektorach, a reszta również odławiała pojedyncze ryby. Dla mnie to był pechowy dzień. Przez 80 minut walczyłem z dorodnym amurem i kiedy ten wyraźnie opadał z sił odpiął się z haczyka! Byłem załamany. Przez te prawie 1,5 godziny prawdopodobnie bez kłopotu złowiłbym kilka ryb, których zabrakło mi do sektorowego zwycięstwa.
Mimo to i tak to był dla nas wspaniały dzień. Nasza taktyka wypaliła w 100%. Ladia i Pepa wygrali swoje sektory, ja i Ondra zrobiliśmy po 5 pkt., Radek zrobił solidną 7! 19 pkt.w 5 zawodników biorąc pod uwagę 17 osobowe sektory to rewelacyjny wynik! Lepsi po sobocie byli tylko Węgrzy i Włosi.
Na niedzielę oczywiście nasza taktyka nie uległa zmianie. Niestety mnie osobiście pech nie opuszczał. Jedną z pierwszych ryb, która trafiła do mojego podbieraka był ponad 2 kilogramowy karp, który… wyskoczył z matni i uciekł !!! To nie sposób powiedzieć co czułem, miałem ochotę połamać wszystkie wędki… i gdyby nie to, że moja drużyna walczyła o medal zapewne bym tak zrobił. Mimo podłamującego początku ostatecznie zająłem 2 miejsce w sektorze przegrywając zwycięstwo o połowę „uciekiniera”.
Tuż po sygnale zakończenia zawodów wiedzieliśmy, że na 90% mamy medal, nie wiadomo jeszcze tylko jaki. Jednak, największe emocje wzbudzało ważenie w sektorze A. Tam w bezpośredniej walce o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata zmierzyli się Jernej Ambrozic i Pepa Konopasek. Po zakończeniu pewne było tylko to, że byli najlepsi w swoim sektorze, a zwycięstwo jednego z Nich będzie minimalne. Tego dnia łowiłem tylko 4 stanowiska od Pepy przez co osobiście odczułem te wielkie emocje! Niestety Jernej okazał się lepszy dosłownie o jednego karasia…
Nim jeszcze na dobre poskładaliśmy sprzęt, otrzymaliśmy od angielskiego sztabu informację, że Mistrzami Świata zostają Węgrzy, my zdobywamy tytuł Vice Mistrzów (!!!), a brąz trafi do Anglii. Mimo braku odrobiny szczęścia Pepa zdobywa srebro indywidualnie. O podium Mistrzostw Świata mało kto marzy, jednak dla Niego ten sukces zapewne ma słodko-gorzki smak, bo zabrakło tak niewiele!
Dla takich chwil jak niedzielne popołudnie warto żyć i angażować się na całego w to co się kocha. To, że jesteśmy szczęśliwi i dumni to oczywiste, ale nie najważniejsze. Największą wartością jest to, że w ostatnich 5 latach Czesi z europejskich przeciętniaków stali się reprezentacją, z którą każdy na świecie powinien się liczyć. Na każdym kroku czujemy szacunek i uznanie dla naszych osiągnięć. Cieszy nas to, że mamy opinię wszechstronnych zawodników i radzimy sobie w każdych warunkach. Każdy z trzech tytułów podczas ostatnich 5 edycji Mistrzostw Świata zdobyliśmy inną metodą. W 2012 łowiąc ukleje, w 2014 tyczką na szybko płynącej rzece, teraz odległościówkami! Mamy szeroką kadrę, która mimo sukcesów indywidualnych nie ma sportowego lidera. Każdy z nas ma swoje atuty i staramy się je dobierać tak, by na arenie międzynarodowej pokazać się z jak najlepszej strony. Na co dzień w naszej lidze startujemy w różnych klubach, ale reprezentując swój kraj bez słowa stajemy się jednym zespołem.
Cieszymy się, że sukces w Bułgarii nie był dziełem szczęścia tylko efektem naszej rzetelnej pracy. Łowisko było bardzo równe i liczyły się przede wszystkim umiejętności. Taktykę postawiłbym na drugim miejscu. Uważam, że zamieniając się wiadrami z większością zawodników nasz wynik nie byłby gorszy. Nasza taktyka była klasyczna i myślę, że większość ekip miała podobną. Najważniejsza była precyzja w nęceniu, łowieniu i oczywiście skuteczność.
Łowiliśmy przede wszystkim karasie, ale tylko jeden z nas w drugiej turze nie złowił karpia. Zdecydowanie więcej karpi łowili Węgrzy i to dało im zasłużony złoty medal. Na duże ryby nastawili się przede wszystkim Anglicy, jednak te były obarczone większym ryzykiem, stąd po jednej wpadce ich reprezentantów w każdej z tur.
Chciałbym serdecznie podziękować chłopakom za wspaniały tydzień, za ciężką pracę i walkę do samego końca! Gratuluję moim serdecznym kolegom z Węgier złotego medalu i stylu w jakim go zdobyli.
Petr Klasek
zredagował Kacper Górecki