Często dostaję bardzo konkretne pytanie: dlaczego bierzesz udział w tak nieatrakcyjnych wędkarsko zawodach jakimi są zmagania Grand Prix Polski kosztem chociażby przełowienia pełnego sezonu w lidze czeskiej? Pytanie tym bardziej zasadne, że jestem naczelnym krytykantem działań PZW, jednocześnie wychwalając to co w tym samym temacie dzieje się u naszych południowych sąsiadów. Jestem ambitnym wędkarzem wyczynowym, którego celem jest osiągnięcie wysokiego poziomu sportowego, na co składają się w równym stopniu doświadczenie i umiejętności. Stały rozwój nie jest możliwy bez rywalizacji z zawodnikami, którzy są zwyczajnie lepsi. Polscy wyczynowcy to ścisła światowa czołówka, a co drugi uczestnik naszego GPP reprezentuje umiejętności na poziomie międzynarodowym. Bardzo kontrowersyjna organizacja i kiepskie łowiska nie są dla mnie wystarczającym argumentem (choć wiele nie brakuje), by zrezygnować z GPP. Mój czeski przyjaciel Petr Klasek często podkreśla, że doświadczenie zdobyte w polskiej lidze było niezbędne w Jego drodze po medale Mistrzostw Świata i Europy. Zupełnie obiektywnie znacznie szybciej polski zawodnik odnajdzie się na czeskich łowiskach niż miałoby to być odwrotnie.
Zbiornik Słok w Bełchatowie przez lata zdobył opinię trudnego, ale dość rybnego i sportowego łowiska. Niestety tym razem z różnych powodów populacja łowionych ryb drastycznie się zmniejszyła. Jedni tłumaczą to tym, że ryby zostały zjedzone przez mięsiarzy, inni dostatkiem naturalnego pokarmu, a moim zdaniem największe znaczenie miała niespotykanie czysta, krystaliczna woda.
Prawdopodobnie wszystkie te czynniki miały znaczenie, a ich nałożenie się na siebie skutkowało niemal bezrybiem. Słokowe ryby to bez wyjątku niezwykle mądre i doświadczone stworzenia, znające realia zawodów równie dobrze jak wędkarze. Krystaliczna woda z pewnością pomogła im w większym niż zwykle stopniu dostrzec zagrożenie.
Trudno zwalać winę na tzw. mięsiarzy, bo przecież nie wyjedli choćby jazgarzy, których nigdy na tym zbiorniku nie brakowało, a tym razem solidarnie również i one wyparowały.
Jeśli cokolwiek poza między ludzkimi relacjami na tych zawodach było pozytywne to z pewnością to, że łowisko w niektórych strefach preferowało łowienie odległościówką.
Piątkowy trening przyniósł nam kilka sporych ryb, w tym dorodnego leszcza. Wiele drużyn tego dnia nie była w stanie złowić niczego poza pojedynczymi okoniami, co wiązało się z trudnością opracowania jakiejkolwiek taktyki.
Nasz ogólny wniosek (bo trudno na podstawie kilku ryb doszukiwać się taktycznych detali), był taki, że duże stężenie jokersa w glinie choćby w jednej kulce może stanowić dla pedantycznie ostrożnej ryby informację o zagrożeniu. Ilość jokersa i jakaś specjalnie dobrana mieszanka glin nie miały znaczenia, byleby w każdej kuli przynęt było relatywnie mało. Zanęta ani nie przeszkadzała, ani nie pomagała, my jednak nie widzieliśmy potrzeby jej użycia.
Zawody na takim bezrybiu to zawsze ogromna loteria, stąd naszym pierwotnym celem było ponieść jak najmniejsze straty i utrzymać się w walce o czołowe lokaty w klasyfikacjach zespołowych tj. drużynowej i klubowej (seniorskiej). Sprzyjać temu miała prosta i teoretycznie bezpieczna taktyka. Wiedzieliśmy, że nawet jeśli istnieje sposób na takie bezrybie to wymyślanie go na oślep może skończyć się drużynową klapą.
Może zabrzmi to dziwnie, ale sporym zaskoczeniem było to, że podczas sobotniej tury ryb było znacznie więcej niż ktokolwiek przypuszczał. Oczywiście nie były to standardowe słokowe ilości, ale w każdym sektorze należało złowić więcej niż oczekiwane cokolwiek.
W tej sytuacji nasza taktyka ewidentnie nie była najlepsza, ale też nie była najgorsza i pozwalała nam lokować się średnio w połowie sektorowej stawki. Paweł był 6, Pawet 4, ja 5, Patrycja 6, najlepiej poszło Marcinowi, który podciągnął nasz wynik sektorową dwójką. Po sobotniej turze nie mogliśmy narzekać ponieważ zajmowaliśmy 6 miejsce, a ponadto świętowaliśmy urodziny naszego Pawetka.
Widząc progres ilościowy ryb tj. w piątek więcej niż w czwartek -> w sobotę więcej niż w piątek, uznaliśmy, że w niedzielę ryb będzie jeszcze więcej i postanowiliśmy nieco zmodyfikować naszą taktykę, mianowicie podać kubkiem wyraźnie większą ilość jokersa w kulach, jednocześnie mocniej je sklejając.
Niestety i tym razem nasze przypuszczenia nie sprawdziły się. Łowisko podzieliło się na strefy gdzie ryby występowały i na takie, w których złowienie czegokolwiek graniczyło z cudem.
W praktyce tego dnia mieliśmy bardzo zmienne szczęście. Pawet i Marcin trafili na „rybne” sektory i nasza zmodyfikowana taktyka przyniosła im odpowiednio 2 i 1 miejsce. Niestety Patrycja zeszła na przysłowiowe zero, a jeden okoń dał Pawłowi odległe 9 miejsce. Mnie tego dnia przypadła najbardziej dramatyczna i prawdziwie pustynna strefa w sektorze A… I to właśnie ja mogłem poznać smak cudu – złowionego przeze mnie metodą odległościową jazgarza, który był jedyną rybą na ponad 100 metrach linii brzegowej!!!! Bez wątpienia jeszcze nigdy tak mała ryba nie dała mi tak wiele :)
Dorodny jazgarz o masie 45 gram dał mi sektorową trójkę!
Aby podkreślić oblicze niedzielnej tury dodam, że 12 z 16 drużyn zaliczyło co najmniej jedno ZERO! O największym dramacie może mówić drużyna Bolandu, która aż w 4 sektorach nie złowiła ryby… !!! W takich okolicznościach mogłoby to wydać się nawet zabawne, gdyby nie to, że po sobotniej turze zajmowali wysoką trzecią lokatę. Szczerze współczuję tak pechowego i niesprawiedliwego rozstrzygnięcia.
Po zawodach w Bełchatowie cieszą mnie trzy rzeczy. Pierwsza -> już się zakończyły, druga -> szczęśliwie ukończyliśmy je w górze tabeli, trzecia -> wygrała je drużyna Tubertini – GRATULACJE!
Wielkie gratulacje również dla naszego Marcina za cenne dla drużyny punkty i pewne zwycięstwo w kategorii U-25!
Wyraźnie widać, że poziom GPP wyrównuje się i najlepsze kluby mimo ogromnego doświadczenia nie mają już tak łatwo jak dotychczas. Dzieje się to głównie za sprawą młodych, niezwykle dobrych zawodników, którzy wyeliminowali słabe ogniwa kilku mocnych drużyn. W efekcie zmagania naszej spławikowej ekstraligi nie są już tak monotonne i przewidywalne, innymi słowy są znacznie ciekawsze.
W tabelach klasyfikacji kilkukrotnie pojawiają się oznaczenia DSK, błędnie sugerujące dyskwalifikację. Maj to okres ważnych rodzinnych uroczystości i kilku zawodników nie mogło uczestniczyć w obu turach zawodów. Niestety tegoroczna organizacja zawodów w Bełchatowie nie była najlepsza, a te mylące oznaczenie i nieobsadzone zawodnikami stanowiska były tego konsekwencją.
Kacper Górecki