Nasz podlodowy klub powstał trzy lata temu. Jako, że trzon zespołu stanowią koledzy na codzień mieszkający w okolicach Pruszkowa postanowiłem uzupełnić nazwę klubu, która do dnia dzisiejszego brzmi Górek TEAM Pruszków. Od początku tworzyliśmy bardzo charakterystyczny zespół. Mimo bardzo skromnego doświadczenia (wyjątkiem był Paweł), każdy z nas miał już za sobą pierwsze duże sukcesy w sporcie podlodowym. W pierwszym naszym wspólnym starcie w 2014 roku zdobyliśmy Vice Mistrzostwo Polski, a Marcin złoto indywidualnie. Rok temu był drużynowy brąz. Wyjątkowo ciepłe zimy sprawiły, że zarówno w sezonie 2014 jak i 2015 Mistrz Polski był wyłaniany tylko z jednych, trzyturowych zawodów GPP.
Tej zimy lód pojawił się na czas i wystarczyło go do rozegrania pełnowymiarowych Mistrzostw Polski, czyli składających się z dwóch edycji GPP. Pierwsze odbyły się w połowie stycznia w okolicach Biskupca, drugie zakończyły się w miniony weekend u styku granic Polski, Litwy i Białorusi.
Zacznijmy od początku. Po pierwszych zawodach zachowaliśmy dystans punktowy pozwalający realnie marzyć o upragnionym Mistrzowskim tytule. To nas podwójnie zmotywowało. Do miejscowości Giby, w okolicach której miało odbyć się decydujące starcie przyjechałem w niedzielę rano. Plan był prosty. Przez trzy dni miałem zapoznać się z wędkarskim obliczem jezior Zelwa i Pomorze. W środę i czwartek moje wnioski miała skonfrontować na oficjalnych treningach reszta drużyny, która na miejsce planowała przybyć we wtorkowy wieczór.
Dwa dni trenowałem na Pomorzu, jeden na Zelwie. Opacznie, gdyż to na Zelwie miały odbyć się dwie tury, a tylko jedna na Pomorzu. Jednak wstępnie wiedziałem, że Zelwa to bardzo chimeryczne jezioro i więcej będzie zależało od wyczucia i szczęścia niż dopracowania zanęty i sprzętu. Pomorze to iście sportowa, rybna woda, a na takiej już samo szczęście nie wystarczy.
Mój trzydniowy rekonesans w pełni potwierdził wstępne informacje, które uzyskałem od zaprzyjaźnionych osób. Na Zelwie prócz sporej ilości przyzwoitych płotek złowiłem także dorodne 30-35 cm okonie. Średnia głębokość, na której należało spodziewać się rozstawienia sektorów to 6 m. Znacznie głębiej było na Pomorzu, około 7,5-9m. Łowienie na tak dużej głębokości wiąże się z wieloma trudnościami, przez co rywalizacja jest jeszcze ciekawsza.
Tradycyjnie zgrupowanie drużyny rozpoczęliśmy od wieczornej degustacji pruszkowskich nalewek, które tym razem uzupełnił lokalny „Duch Puszczy”. Odrobina dobrego alkoholu korzystnie wpływa na dobrą atmosferę zespołu, ogranicza stres i chroni przed chorobami. W międzyczasie podzieliłem się z chłopakami moimi spostrzeżeniami na temat wspomnianych dwóch łowisk.
W środę udaliśmy się na pokrywę jeziora Zelwa. Zgodnie z regulaminem były już wyznaczone sektory, a zawodnicy mogli trenować wyłącznie poza ich strefami. Nagła odwilż rozpuściła całkowicie pokrywę śnieżną, której jeszcze dwa dni wcześniej było około 20-30 cm. Prześwietlenie bardzo czystej wody w połączeniu z hałasem powodowanym przez stale dreptających wędkarzy sprawiło, że ryby stały się płochliwe i niezwykle ostrożne. Przez trzy godziny złowiliśmy zaledwie po kilka-kilkanaście ryb. Wiedzieliśmy już, że to będzie bardzo loteryjny i trudny zbiornik.
Czwartkowy rekonesans odbyliśmy na jeziorze Pomorze. Wędkowaliśmy bardzo krótko. Po moich dwóch wcześniejszych treningach mieliśmy już ugruntowany pogląd na to łowisko. Ryb zgodnie z oczekiwaniami było bardzo dużo, więc należało jedynie dopasować ostatecznie optymalną konsystencję zanęty i wielkość mormyszki.
Wieczorem każdy z nas przygotował od 8 do 20 wędek na pierwsze dwie tury, które miały odbyć się na jeziorze Zelwa. Najmniej wędek w naszej drużynie zawsze mam ja, natomiast najwięcej Marcin.
Dodam, że wytyczyliśmy 3 systemy ich uzbrojenia:
trio 2mm /0,06mm – na najtrudniejsze warunki, by złowić cokolwiek
stereo 2,5mm /0,07mm – wyjściowy system
trio 2,5mm /0,07mm – sporo ryb i pewne brania lub polowanie na większego okonia
Osobiście byłem odpowiedzialny za przygotowanie zanęty i przynęt. Przypomnę, że na jednego zawodnika w zawodach podlodowych limit zanęty/ziemi to zaledwie 1 litr. Na Zelwę nie było złotego środka, który gwarantował pojawienie się ryb w osi przerębla. Jednak z treningów wynikało, że ani sama ziemia z jokersem, ani czysta zanęta nie były skuteczne. Jakiekolwiek efekty przynosiła mieszanka 2 cz. domoczonej ziemi i 1 cz. pół suchej zanęty + odrobina jokersa. Skład zanęty na Zelwie nie miał istotnego znaczenia. My stosowaliśmy klubową zanętę Gardon z dodatkiem wyprażonej bułki tartej i konopii.
O piątkowej turze nie sposób napisać coś ciekawego. Stado zawodników ganiało po sektorach często polując na jedną jedyną rybę. Tylko nieliczni natrafili na „złotą dziurę”, która dawała od kilku do nawet kilkudziesięciu małych płotek i okonków. Chcąc zająć czołową lokatę w sektorze należało mieć najpierw odrobinę szczęścia, a później je wykorzystać.
Ważenie ryb zawsze odbywa się w biurze zawodów około 2-3 godzin po zakończeniu zawodów i jest najciekawszym elementem rywalizacji. Oczywiście jedni się cieszą, inni siedzą przygnębieni, a i nie brakuje kolegów, którzy zawsze tryskają dobrym humorem (pozdrowienia dla chłopaków z Radomia). Pomimo mało sportowego łowiska udało nam się po raz kolejny utrzymać w ścisłej czołówce zawodów. Połowiliśmy bardzo powtarzalnie, na solidnym poziomie bez większych wpadek. Radek był 5, Michał 6, Marcin 6, Paweł 7, najsłabiej wypadłem ja zajmując 10 miejsce na 16 zawodników w sektorze. Złowiłem 2 mikro okonki i jedną płoteczkę :) Po 4 turze awansowaliśmy na 2 miejsce w klasyfikacji Mistrzostw Polski, do kolegów z Białegostoku traciliśmy już tylko 4 punkty.
Na drugą turę postanowiliśmy generalnie nic nie zmieniać. Dopracowaliśmy jedynie taktykę odwiercania otworów. Robiliśmy tylko jedną bazę z dwoma przeręblami w miejscu, w którym spodziewaliśmy się ryb, oraz kilka tzw. „ślepych dziur” w poprzek sektora.
Dla niewtajemniczonych wytłumaczę, że baza to takie miejsce, które zawodnik oznacza chorągiewką (każdy uczestnik zawodów ma 2 chorągiewki) i liczy na to, że prędzej czy później pojawią się w nim ryby. Inni zawodnicy mogą odwiercać swoje otwory nie bliżej niż 5 m od każdej z chorągiewek. Nasze założenie było bardzo proste, jak najszybciej namierzyć ryby i ulokować tam dwie chorągiewki, by zablokować dla siebie jak największą powierzchnię sektora.
Sobota to był nasz dzień! Taktyka wypaliła w 100%, a i szczęścia mieliśmy odpowiednio dużo. Michał i ja wygraliśmy swoje sektory, Marcin był 3, Radek 5, a Paweł 9. Z 19 pkt. wygraliśmy II turę. Jednocześnie wysunęliśmy się na prowadzenie w klasyfikacji GPP i MP!
Dzień przed ostatecznym rozstrzygnięciem byliśmy w komfortowej sytuacji. Wiedzieliśmy, że decydująca tura odbędzie się w sportowych okolicznościach. W Pomorzu ryb jest na tyle dużo, że czynnik szczęścia/pecha nie mógł odegrać znaczącej roli. Na wieczornej odprawie wzajemnie motywowaliśmy się tym, że każdy z nas jest bardzo dobrym wędkarzem i jeśli nad wodą zrobimy to co doskonale potrafimy, nikt nie wydrze nam zwycięstwa!
Nasza taktyka była bardzo bezpieczna. Wiedzieliśmy, że w najgłębszej części sektorów (tj. 8-9m) ryby są wszędzie, a w płytszych partiach można trafić na pusty przerębel. Bez wahania postanowiliśmy, że każdy z nas wierci bazę przy linii od środka jeziora. Wierzyliśmy w swoje umiejętności, które na zasobnych łowiskach odgrywają kluczową rolę. Wędkowanie bałałajką na tak dużej głębokości wymaga opanowania, powtarzalnych i pewnych ruchów, cierpliwości i koncentracji.
Zanęta również w tym przypadku była istotna, bo ryby ją zwyczajnie jadły. Na takie łowiska w sezonie spławikowym sprawdzała się klubowa „pasza” Breme. Co ciekawe w Pomorzu dominowały płotki, ale smak i zapach przetworzonej kukurydzy uwielbiają wszystkie ryby spokojnego żeru. Zaletą tej zanęty jest to, że po domoczeniu bardzo mocno wiąże i kule wielkości mandarynki bez problemu w całości dolatywały do dna. Ze względu na zimną wodę nasza karma była barwiona na czarno. Wypełniaczem było około 30% ziemi. Zastosowaliśmy śladową ilość jokersa, ponieważ przyciągał małe okonie.
W niedzielę kataklizmu nie było. Ryby brały dobrze, chętnie żerowały w naszej zanęcie. Każdy z nas po zejściu z lodu był zadowolony z pracy, którą wykonał. Dwie godziny później wszystko było już jasne. Zostaliśmy MISTRZAMI POLSKI w wędkarstwie podlodowym!!! Mieliśmy już brąz, mieliśmy srebro, o złocie tylko marzyliśmy!
Nie sposób opisać radości jaką daje sukces, na który pracuje drużyna i jednocześnie grupa przyjaciół. Chłopaki to było wielkie przeżycie i zaszczyt stanąć z Wami na najwyższym stopniu podium i wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego. Dziękuję za wszystko!
Owocem zaangażowania całej drużyny były także inne medale, które wręczono nam na ceremonii zakończenia. Srebro i brąz w klasyfikacji indywidualnej Mistrzostw Polski, złoto drużynowe oraz srebro i brąz indywidualne II edycji GPP 2016. To był wielki dzień dla podlodowego Górek TEAM’u.
Na koniec chciałbym jeszcze pogratulować:
Drużynie Łowisko.net walki do końca i drugiego z rzędu Vice Mistrzostwa Polski,
Drużynie WKS Kiwok za pierwszy, w pełni zasłużony medal Mistrzostw Polski,
Bartkowi Głowackiemu i całej drużynie Petro-Spinu indywidualnego Mistrza Polski,
Okręgowi PZW Białystok i Piotrowi Kowalewskiemu wzorowo zorganizowanych zawodów GPP.
Na ceremonii zakończenia wszyscy zebrani na stojąco, długimi brawami podziękowali Arturowi Kalinowskiemu za wiele lat rzetelnej pracy sędziowskiej na wszystkich zawodach podlodowych GPP. Przez ten długi czas Artur stał się ikoną wędkarstwa podlodowego w Polsce i przyjacielem większości zawodników. Niestety w tym roku postanowił zakończyć swoją bardzo długą przygodę ze sportem podlodowym. Szczerze mówiąc trudno mi sobie wyobrazić podlodowe GPP bez Artura. Zawsze tworzył charakterystyczną, sportową atmosferę. Był rzetelnym, skrupulatnym i wyjątkowo profesjonalnym kierownikiem i sterem każdego składu sędziowskiego. Arturze, w imieniu nas wszystkich jeszcze raz DZIEKUJĘ za gigantyczny wkład w rozwój POLSKIEGO WĘDKARSTWA PODLODOWEGO. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zaszczycisz nas swoją obecnością.
Wyniki końcowe Mistrzostw Polski 2016>
Kacper Górecki