Na początku października Grzegorz Badawika w jednej z częstych naszych rozmów telefonicznych wspomniał o planowanym wyjeździe na Italian Master 2014. Szybko wytłumaczył, że to wielkie zawody – festiwal wędkarski coroczne rozgrywany w listopadzie na długim kanale leżącym między Wenecją a Bolonią. Wyczuwając moje zainteresowanie spontanicznie zaproponował, że nie widzi nic przeciwko temu bym również podjął wyzwanie startu w tym wędkarskim święcie na południu Europy.
Szybko poznałem bardzo ciekawą formułę Italian Master. Zawodnicy startują w parach, wędkując na jednym dużym 20-metrowym stanowisku. W jednym sektorze rywalizuje 10 par, a o wyniku decyduje wspólna waga złowionych ryb. Zdradzę już teraz, że jest to niezwykle ciekawa formuła rozgrywania dużych wędkarskich imprez.
W jednej parze z Grzegorzem startował Grzesiek Bednarek – dla uproszczenia w dalszej części relacji pierwszy będzie Grzegorzem, a drugi Grześkiem :) Pawła wcale nie musiałem namawiać na ten wyjazd, wręcz to On nie dopuszczał we mnie myśli wyboru „innej opcji”. Oczywiście kierownikiem całej wyprawy i tym razem była Basia.
Do Ostellato wyjechaliśmy z Polski w środę o godzinie 8.00, a już o 20.00 na miejscu jedliśmy włoską pizzę. Cała podróż odbyła się komfortowo, płynną jazdą autostradami Czech, Austrii i Włoch.
Nie poznałem dokładnie genezy powstania i znaczenia gospodarczego kanału Ostellato. Wiedzieliśmy natomiast, że rybą całkowicie dominującą są niewielkie leszczyki 100-400 pkt. Jako, że w Polsce na zawodach często łowimy „chlapaki” nie mogliśmy specjalnie z góry obawiać się tego łowiska. Inne istotne informacje to niewielka głębokość ok. 2m oraz bardzo leniwie płynący lub czasem stojący charakter tego kanału.
Pierwszy trening nad kanałem odbyliśmy w czwartek. Był to bardzo deszczowy, nieprzyjemny dzień, stąd nie został uwieczniony na fotografiach. Grześki tego dnia odbyli jeden trening, ja i Paweł dwa. Na pierwszym sprawdzaliśmy tyczkę, na drugim odległościówkę – łącznie 7 godzin nad wodą w rzęsistym deszczu. Po zanęceniu długo czekaliśmy na brania pod tyczką, a nasze ostateczne wyniki oscylowały w granicach 2 – 4 kg. Zakładając, że łowiliśmy sami, a biorąc pod uwagę nęcenie 800 osób w sobotę, pojawiać zaczęły się obawy – czy na zawodach cokolwiek uda nam się złowić!? Drugi trening tego dnia uświadomił nas, że odległościówka prawdopodobnie nie będzie alternatywą, a konieczną metodą. Ryby na 40-metrze od brzegu pojawiły się natychmiast po zanęceniu i brały pewnie, a nasze wyniki w dwie godziny łowienia były dwukrotnie większe niż z tyczki.
Piątkowy trening dla nas wszystkich był wyjątkowy i to nie za sprawą pięknej, słonecznej pogody. Swoją obecnością i wspólnym wędkowaniem zaszczycił nas Ferruccio Gabba – Mistrz Świata w drużynie i jeden z najbardziej utytułowanych włoskich zawodników spławikowych. Już teraz zdradzę, że przygotowaliśmy obszerny materiał filmowy, w którym Mistrz zdradza nam wiele ciekawych rozwiązań na tego typu łowiska jak kanał w Ostellato!
Tego dnia trenowaliśmy na bardzo mało rybnym odcinku kanału. Z tyczki większość naszych sąsiadów nie złowiła nic albo dosłownie kilka niewielkich skalarków. Ze względu na ograniczony czas ja sprawdzić miałem odległościówkę, a Paweł tyczkę. Nasze wnioski z dnia poprzedniego zdecydowanie się potwierdziły. Optymizmu dodał nam fakt, że mój wynik w granicach 5000 pkt. był chyba wyższy niż łączna waga wszystkich ryb zawodników w zasięgu naszego wzroku. Tego dnia w naszej strefie nawet sam Mistrz nie był w stanie złowić z tyczki punktowej ryby.
Z treningów byliśmy bardzo zadowoleni i mieliśmy bardzo konkretne wnioski łączące się w logiczną całość:
Ryb ogólnie nie jest wiele, a presja nęcenia będzie ogromna > Wyniki będą słabe lub bardzo słabe > Ze względu na to, że niemal wszyscy zawodnicy nęcą odległościówkę nie ma większego sensu zawracania sobie głowy tyczką > Nasza taktyka nęcenia przynosiła rezultaty już od pierwszego treningu i nawet raz nie była „udoskonalana” więc na zawodach też nic zmieniać nie będziemy.
Italian Master to prawdziwe wędkarskie święto we Włoszech. Ma ono swoje dwa oblicza. Przede wszystkim są to oczywiście prestiżowe, wielkie zawody, na których włoscy wędkarze mogą rywalizować z najlepszymi zawodnikami w kraju. Jednak nie mniej istotną częścią Italian Master są pokazy sprzętu i nowości największych włoskich firm tj. Tubertini, Colmic, Trabucco, Milo i Maver. Dodam, że wszystko można obejrzeć w obrębie jednej dużej hali widowiskowej w Ostellato.
Tegoroczne zawody przyciągnęły… Uwaga… 572 zawodników spławikowych (286 par) i 200 zawodników (100 par) w klasyfikacji feeder! Jednym słowem kolosalne przedsięwzięcie zarówno organizacyjne jak i sportowe. Dla lepszej wizualizacji dodam, że zawodnicy rywalizowali w jednej linii na odcinku niemal 10 km kanału…
W hali Ostellato byliśmy wszyscy już godzinę przed wręczeniem kopert z wylosowanymi sektorami i stanowiskami. Oczywiście bardzo zależało nam na tym, by „pomacać” jak najwięcej sprzętu, a lepszej okazji na pewno mieć już nie będziemy. Jako ciekawostkę dodam, że we Włoszech wyraźnie widać przywiązanie wędkarzy do konkretnych marek. Spotkanie zawodnika nad wodą wyposażonego w sprzęt choćby dwóch konkurencyjnych firm graniczy z cudem! Po zainteresowaniu i ubiorze wędkarzy w hali i nad wodą z łatwością można oszacować udział poszczególnych firm w rynku włoskiego wędkarstwa spławikowego. Dwie zdecydowanie najbardziej popularne marki spławikowe w Italii to Tubertini i Colmic co można stwierdzić po minucie przebywania zarówno w hali Ostellato jak i nad kanałem.
O godzinie 8.30 byliśmy już na stanowisku – Zona (strefa łowiska) B, sektor B, stanowisko nr. 4.
Rozłożyłem tylko dwie odległościówki ze spławikami 16 i 20g. Paweł mimo wszystko nie chciał odpuszczać całkowicie tyczki, którą także postanowił zanęcić, a dwugodzinny okres na przygotowanie mu na to pozwolił.
Zestawy na matcha były banalne. Przypon 25cm, haczyk tubertini seria 2 bronzato nr. 18, potrójny krętlik i tuż nad nim obciążenie 0,5g na jednej wędce i 1g na drugiej. Gruntowaliśmy zestaw, tak by krętlik z przyponem przesuwał się po dnie.
Na dwie osoby przygotowaliśmy 4 paczki ziemi torfowej, 3 paczki gliny double leam, pół kg zanęty Leszczowej Zbyszka Milewskiego i 0,5 l jokersa. Kluczowe było to, że nasza ziemia i gliny wysypane z paczki były jak zawsze lekko niedomoczone. W tym przypadku jest to niezwykle ważne, gdyż późniejsze doklejanie znaczną ilością bentonitu dowilżało nam mieszankę do idealnej konsystencji. Mieszanka ziemi, gliny, bentonitu, małej ilości zanęty i jokersa znakomicie sprawdzała mi się przy połowie jesiennych leszczy w Polsce, równie dobrze działała na włoskie podleszczaki. Oczywiście wszystko osłodzone delikatnie sweet magic’em. Szczerze przyznam, że opisane połączenie przy dobraniu konsystencji poprzez ilość bentonitu do łowiska powoduje, że staje się prawdziwym leszczowym patentem w zimnych porach roku.
Większość Włochów nęci na Ostellato odległościówkę na 60-70 metrze (sam kanał ma około 90 m szerokości). Uznaliśmy, że to niepotrzebna zupełnie fanaberia i precyzyjne nęcenie na 40-45 metrze – co i tak nie jest łatwe, przyniesie nam lepszy rezultat.
Zgodnie z oczekiwaniami ogromna presja zawodów spowodowała bardzo słabe żerowanie i rozproszenie ryb. Przez pierwsze pół godziny w zasięgu naszego wzroku nie padła nawet 1 sztuka! Kiedy przed upływem pierwszej godziny niemal w tym samym czasie z Pawłem złowiliśmy po jednym leszczyku, po brzegu było słychać wyraźne poruszenie. Rozumieliśmy tylko jedno powtarzające się słowo: „polakko”…
Do końca trzygodzinnej tury złowiliśmy łącznie 13 ryb o łącznej wadze 3200g. Tuż po ważeniu wielu zawodników serdecznie nam gratulowało z czego byliśmy naprawdę dumni i szczęśliwi. Okazało się, że 4 z 10 par nie miały nawet 1 ryby, a wszyscy pozostali zawodnicy w sektorze złowili łącznie mniej ryb od nas!
Ostatecznie jako zwycięzcy sektorowi uplasowaliśmy się na 16 miejscu. Biorąc pod uwagę 30 sektorów i 286 sklasyfikowanych drużyn jest to zdecydowanie największy dotychczasowy sukces w naszej karierze zawodniczej. Celowo użyłem słowa „naszej”, ponieważ każdy dobry wynik, czy to indywidualny czy drużynowy zawdzięczamy naszej wieloletniej, całkowicie otwartej i szczerej współpracy.
Bardzo dobry wynik uzyskali także Grzegorz i Grzesiek plasując się na 4 miejscu w sektorze i 99 w klasyfikacji końcowej.
Jako ciekawostkę dodam, że koronną klasyfikacją Italian Master jest „squadra” – drużyna 4 osobowa złożona z dwóch par rywalizujących w różnych sektorach. Niestety w tej klasyfikacji nie są brane pod uwagę drużyny spoza Włoch. W tym roku wygrała pierwsza drużyna Colmic’a z indywidualnym Mistrzem Świata Jacoppo Falsinim. Obie pary flagowej squadry Colmic’a wygrały swoje sektory.
Za jakiś czas opublikujemy materiał filmowy prezentujący nasze zmagania na tych zawodach.
Corocznie dzień po Italian Master największe firmy dla swoich sympatyków organizują zawody sygnowane swoją marką, co w praktyce brzmi następująco: Tubertini Day, Colmic Day, Maver Day itd. Każda impreza odbywa się na odrębnych odcinkach kanału. Jako, że naszym patronem podczas pobytu w Ostellato była firma Tubertini możliwość kolejnego udziału w zawodach stała się oczywista.
Na Tubertini Day wystartowało 150 par (300 zawodników). Sama formuła jest identyczna jak na Italian Master. W tym przypadku oznaczało to 15 sektorów po 10 par w każdym.
Względem dnia poprzedniego jedyne zmiany w naszej taktyce były takie, że Paweł nie rozkładał już tyczki. Obaj do boju rozłożyliśmy po 3 odległościówki z wagglerami do 24 g.
Przebieg niedzielnych zawodów był nieco inny, gdyż już w pierwszym rzucie zarówno ja jak i Paweł złowiliśmy po 1 rybie, co wyraźnie zaszokowało zawodników w naszym sektorze. Ich zdziwienie szybko narastało, gdyż po godzinie w naszych siatkach pływało około 10 ryb i były to jedyne złowione w tym czasie w całym naszym sektorze…
Co ciekawe tego dnia Paweł w łowisku miał znacznie więcej ryb ode mnie mimo, że dzieliło nas zaledwie 10 metrów. Jako, że liczył się łączny wynik nie dociekaliśmy co było tego przyczyną. Ostatecznie z wynikiem 6600 pkt. (Paweł 21 ryb / Kacper 8 ryb) i tym razem wyraźnie wygraliśmy swój sektor.
Na Tubertini Day trafiliśmy do sektora B, zwycięzcy sąsiednich sektorów A, C i D mieli wyniki niższe od naszego. Jak się jednak okazało od sektora E do końca, we wszystkich sektorach ryb było już dużo więcej. Ostatecznie uplasowaliśmy się na 12 miejscu na 150 sklasyfikowanych drużyn. Udowodniliśmy, że sukces na Italian Master nie był dziełem przypadku.
„Grześki” tego dnia nie mieli szczęścia, zajmując ostatecznie 6 miejsce w swoim sektorze i 88 w klasyfikacji końcowej. Do 2 miejsca sektorowego zabrakło im zaledwie jednego 300 gramowego leszczyka.
Najcenniejszą nagrodą każdego sportowca, w tym także wędkarza wyczynowego nigdy nie będą trofea, cenne nagrody czy pieniądze, lecz szacunek ludzi, z którymi wspólnie tworzymy współzawodniczące środowisko. Mimo barier językowych wyraźnie odczuwaliśmy sympatię i uznanie wśród włoskich zawodników, w tym takich wędkarskich sław jak Feruccio Gabba czy Giuliano Prandi.
Na koniec w imieniu swoim i Pawła chciałbym serdecznie podziękować:
Zbyszkowi Milewskiemu – za to, że jest ojcem każdego naszego sukcesu,
Grzegorzowi Badawika – za to, że zapewnił nam profesjonalną organizację całego wyjazdu i dał możliwość osobistego poznania i przebywania w środowisku najlepszych włoskich zawodników – to dla nas ogromne wyróżnienie,
Basi, bez której zwyczajnie byśmy sobie nie poradzili.
Kacper Górecki