W ostatni dzień maja skorzystałem z zaproszenia na towarzyskie zawody spławikowe „I Puchar Działdowszczyzny”. Miejscem wędkarskiej rywalizacji było nieprawdopodobnie urokliwe jezioro Grądy, położone nieopodal Lidzbarka Welskiego. Osobiście poznałem je rok wcześniej i już wówczas zrobiło na mnie duże wrażenie. Warto wspomnieć, że jezioro Grądy należy do nielicznych, na których nie prowadzi się gospodarki rybackiej, a jednocześnie skrupulatnie chroni się przed kłusownikami.
Ku mojemu zaskoczeniu na zbiórce pojawiło się aż 44 zawodników, z czego wyraźną część stanowili młodzi adepci. Nie znam dokładnie polityki Okręgu PZW Ciechanów, ale odniosłem wrażenie, że sprzyja rozwojowi sportu wędkarskiego i co najważniejsze także wśród dzieci i młodzieży. Co ciekawe zdecydowana większość uczestników była w pełni wyposażona w profesjonalny sprzęt co tylko potwierdza tezę postawioną w poprzednim zdaniu.
W mojej opinii jezioro Grądy to książkowe łowisko w odniesieniu do metody odległościowej. Wynika to z dużej populacji niewielkich leszczy (300-800g), które w ciepłych miesiącach są niemal pewnym łupem na 4-5 metrowym blacie oddalonym 30-40m od brzegu. Woda w jeziorze przez większą część roku jest bardzo przejrzysta, przez co ryby chimerycznie reagują na chlupot tyczek i batów. Z tego względu na stanowisko zabrałem jedynie dwie mocne odległościówki do obsługi ciężkich zestawów.
Pierwsze minuty na stanowisku upłynęły mi w charakterze podziwu nienaruszonego szponami urbanizacji krajobrazu. Po chwili przystąpiłem jednak do rozstawienia stanowiska i uzbrojenia wędek.
Przygotowałem dwa klasyczne zestawy ze sliderami 3+12g i 3+15g. Gruntowanie przebiegło sprawnie i wskazało głębokość nieco ponad 4 metry na dystansie 35 metrów.
W pozytywnym nastroju przystąpiłem do przygotowania „nęty”. Wymieszałem 1kg Leszcza Milewskiego i 3 paczki Double Leam. Do 5litrów tego co mi powstało dodałem 300ml jokersa i tyle samo kasterów. Jako, że w torbie znalazłem kilogram zanęty Gardon postanowiłem rozrobić ją na wypadek jakbym musiał łowić płotki.
Nęcenie odbyło się bez komplikacji, guma w procy nie pękła, strat w uzębieniu nie odnotowałem :)
Przekonany o słuszności obranej taktyki przystąpiłem do rywalizacji i….
… minęła druga już godzina bez nawet jednego brania :) Szczerze mówiąc pierwszy raz w życiu nie łowiłem ryb, a jednocześnie wcale mi to nie przeszkadzało. Doszedłem do wniosku, że albo kataklizm przeniósł ryby w drugi koniec jeziora, albo pływają w toni i nie chcą żerować. Donęcanie ciężką gliną z robakami, których i tak w łowisku jest już dużo nic by mi nie dało. Postanowiłem więc wystrzelać całą płociową paszę dodatkowo wzbogaconą sweet magic’iem i stworzyć ogromną, słodką chmurę zanętową. Kule lepiłem tak, by bez wyjątku rozbijały się o taflę wody.
Ku mojemu zdumieniu po chwili dostrzegłem nienaturalne zachowanie spławika, nerwowo zaciąłem. Niestety zapomniałem, że w między czasie założyłem przypon w wersji ultra – 0,08/22. Takie uzbrojenie zestawu bez subtelnego zacięcia zawsze kończy się niepozytywnie dla wędkarza, i tym razem nie było inaczej. Natychmiast założyłem konkretniejszą „końcówkę”, niestety kolejnego brania nie było.
Bardziej skoncentrowany ponownie podałem dwie ochotki na mikrohaczyku. Drugie tego dnia branie przyciąłem już jak należy i po emocjonującym holu wymęczyłem pierwszego leszczyka!
Do końca tury już nic nie zmieniałem i regularnie co kilka-kilkanaście minut holowałem kilkuset gramowe chlapaczki. Dawało mi to dużo frajdy, gdyż brania były niezwykle delikatne, a ryby choć niewielkie to waleczne.
Ostatecznie 11 leszczyków przełożyło się na wynik nieco ponad 5kg.
Mojego optymizmu tego dnia nie podzieliła większość kolegów, którzy w przybrzeżnej „studni” nie doświadczyli przyjemności złowienia czegokolwiek. Niestety takie są uroki łowisk o krystalicznie czystej wodzie, szczególnie w słoneczne dni.
Na koniec chciałbym podkreślić godne uznania zaangażowanie organizatorów, którzy dotarli do wielu lokalnych sponsorów. Efektem tego były nagrody dla wszystkich zawodników i pyszne, grillowane mięsko.
Kacper Górecki