Wiślany dwutygodniowy maraton w Piekarach miałem zaplanowany już od początku tego sezonu. Pierwsze miały być zawody GPP, a następnie Finał Robinson Cup 2021. Dla tego już w pierwszych trzech eliminacjach skutecznie postarałem się o kwalifikację.
Po udanym starcie na GPP (3 miejsce indywidualnie) miałem poczucie, że podkrakowska Wisła to dla mnie idealne łowisko, aby przy odrobinie szczęścia móc zawalczyć o kolejny sukces.
Niezwykle rzadko, a w zasadzie nie pamiętam, abym już przed zawodami czuł, że „tutaj mogę wygrać”.
Wisła w Piekarach przez ostatnie tygodnie zasłynęła z bezrybia i licznych zer jakie przytrafiały się na zawodach. Jedyną drogą do dobrego wyniku było złowienie kilku leszczy, a nieraz i jeden wystarczył do sektorowego zwycięstwa. To stanowiło dla mnie konkretne wyzwanie i szansę, bo jestem zawodnikiem, który jest cierpliwy i lubi polować na duże ryby.
Właśnie wspomniana cierpliwość i precyzja łowienia / nęcenia, były moim sposobem na to, aby w każdej turze zawodów mieć kontakt z leszczami. Dla formalności tylko dodam, że łowiłem wyłącznie metodą odległościową (w tym również bolonką). We wszystkich turach GPP i Finału zestaw rzucałem na różne dystanse, od 25 do nawet 50 m.
Niezwykle trudnym zadaniem było wypracowanie taktyki nęcenia. Po GPP nie miałem pewnych wniosków w tym kontekście. Natomiast piątkowy trening pokazał mi, że leszcze znacznie lepiej reagowały na mieszankę z dużą ilością zanęty. Tego dnia złowiłem ich naprawdę dużo, ale po moich bokach nie było innych wędkarzy.
Wiślane leszcze słyną z tego, że kochają jeść dżdżownice. Jednak trening pokazał mi, że nie powinienem ich dodawać w większych ilościach niż śladowe.
Na zawody przygotowałem sobie 4 wędki, po dwie bolonki i odległościówki. Bolonki uzbroiłem w przelotowe spławiki o wyporności 20 g, natomiast odległościówki miały zestawy 14 i 20 g (z czego około 5 g było na żyłce). Duży kaliber sprzętu wynikał wyłącznie z potrzeby pokonywania bardzo silnego wiatru.
W wiadrach zamieszałem 10 kg gliny (4 op. gliny wiążącej i 1 op. ziemi torfowej) i 2 kg zanęty Wonder Black. Ziemia w glinie była przede wszystkim po to, aby mieszanka była bardziej lepka i „przyjazna” dla larw ochotki, które planowałem dodawać w niewielkiej ilości.
Na start podawałem 4 l mieszanki (1 do 1) z mixem robaków: kasterów, jokersa, ochotki i ciętych gnojaków. Nic nie było mierzone, wszystkiego po prostu dodałem tyle, aby w kulach nie było ich ani za dużo, ani za mało.
We wstępie wspomniałem, że na Finał jechałem z ugruntowaną wiarą w sukces. Jednak wędkarstwo nie jest sportem wymiernym w skali jednych zawodów. Nie da się wygrywać bez odrobiny szczęścia, niezależnie od taktyki i umiejętności.
No i niestety już w sobotnim losowaniu tego zwykłego farta zabrakło. Wylosowałem sam środek sektora B, który po prawej stronie kończył się preferencyjnymi skrajnymi stanowiskami (sektory C i D były oddalone o kilometr w górę rzeki). Dodatkowo skraj obsadzony był przez świetnych zawodników i trudno było sądzić, że tego nie wykorzystają. Nie pomagał mi też fakt, że od dołu blokował mnie Robert Pietrzyk, który w metodzie odległościowej radzi sobie doskonale.
Oczywiście zawsze trzeba walczyć o jak najlepszy wynik i z takim podejściem wystartowałem precyzyjnie nęcąc dystans 35 m.
Pierwsze dwie godziny zawodów upłynęły mi bez jakiegokolwiek brania, podczas gdy koledzy po prawej stronie mieli w siatce już po kilka okazałych ryb.
Brak kontaktu choćby z jazgarzem wzbudził podejrzenie, że w moim łowisku mógł ustawić się jakiś drapieżnik. Dlatego w połowie zawodów kilkoma kulami przenęciłem się o 5 metrów dalej.
I to była dobra decyzja, bo chwilę później szybko wyholowałem dwa leszcze, z czego jeden był naprawdę piękny, ważył w granicach 2,5 kg.
Ten szybki „strzał” dał mi natychmiast sektorową trójkę, ale do lepszego o jeden punkt rezultatu brakowało mi jeszcze 4-5 ryb… To była mission impossible!
Przez kolejne kilkadziesiąt minut mój dorobek nie zmienił się, tak więc postanowiłem szukać jakiegoś niekonwencjonalnego rozwiązania w nęceniu. Próbowałem różnych konsystencji, stężenia przynęt i zanęty. Ilość wystrzelonych kul i kombinacji nie dość, że nie pomogła, to prawdopodobnie tylko wystraszayła ewentualnie kręcące się w pobliżu leszcze. W jednym z ostatnich rzutów dołowiłem jeszcze ledwo wymiarowego klenika.
Pierwszą turę kończę z sektorową trójką i jak niżej widać po wynikach był to przysłowiowy max jaki mogłem ugrać. Dodam jeszcze, że deklasujący rezultat na skrajnym stanowisku był dziełem tyczki i pięknych ryb, w tym ponad 3 kg brzany.
Trójka z soboty, to była dobra pozycja do niedzielnego ataku. Jednak po raz kolejny muszę napisać „no i niestety”, bo losowanie w drugiej turze również obyło się bez uśmiechu losu. Stanowisko B3 znajdowało się w anty-preferencyjnej strefie, a poniżej blokował mnie kolega, który w pierwszej turze pokazał, że w to łowisko jest dobrze wpasowany.
Na taką niekorzystną ewentualność byłem mentalnie i sprzętowo przygotowany. Nie mając nic do stracenia postawiłem na ekstremalny dla mnie dystans 50 metrów. Treningi i ogólnie lepsza forma fizyczna podniosły w ostatnim czasie mój graniczny zasięg możliwości z 45 do właśnie 50 m. Do tego celu rozłożyłem odległościówki z ciężkimi 20 g zestawami.
Niestety mój niekonwencjonalny plan mocno pokrzyżowały liczne drobne zaczepy na dnie. Uniemożliwiały płynne prowadzenie przynęty z przegruntowaniem choćby o długość przyponu.
Pierwszą rybę złowiłem po niespełna godzinie i to tempo „odławiania” utrzymałem już do końca, ostatecznie notując na swoim koncie trzy leszcze.
Wynik 3790 g dał mi sektorową czwórkę. Liczyłem na więcej i mimo, że łowiłem na 100% swoich możliwości, to więcej się nie udało.
Finał ostatecznie ukończyłem na 7 miejscu pośród 50 uczestników. To bardzo dobry wynik, który zawsze jest powodem do satysfakcji. Jednak tym razem było mnie stać na znacznie więcej, zabrakło zwykłego szczęścia.
Wyniki końcowe Finału (kilkoro zawodników nie zostało sklasyfikowanych, ponieważ nie wzięli udziału w drugiej turze zawodów):
W tym miejscu chciałbym pogratulować zwycięzcom i przeprosić, że nie było mnie na oficjalnym zakończeniu. Chcąc tego samego dnia bezpiecznie pokonać do domu 600 km, nie mogłem sobie na to pozwolić.
Podsumowując mój dwutygodniowy maraton, to był dla mnie bardzo produktywny czas. Przede wszystkim znacząco wzbogaciłem doświadczenie w kontekście instynktu i odległościowej elastyczności w bardzo trudnych rzecznych warunkach.
W każdej z tur GPP i Finału Robinson Cup złowiłem co najmniej dwa leszcze. Z czterech wylosowanych stanowisk wyjąłem ponad 12 kg ryb. Z tych samych stanowisk w dniu poprzedzającym lub kolejnym zawodów inni uczestnicy łącznie złowili o 10 kg mniej (310 g, 0 g, 325 g, 1605 g). To dowód tego, że moje zaangażowanie przyniosło pozytywne efekty. Dwa razy w top 10 na tym poziomie zawodów to sumarycznie również znaczący sukces.
Kacper Górecki