Działy tematyczne

Finał Ligi Match This 2020 | Relacja

Match This to od lat mój ulubiony cykl zawodów komercyjnych. Wielokrotnie już wspominałem, że to co je wyróżnia to fantastyczna i niepowtarzalna atmosfera. Duża w tym zasługa organizatora i jego dosłownie ogromnego zaangażowania. Robert skupia się na tym co najważniejsze. Czuć, że to on jest dla zawodników, a nie na odwrót.

Nie bez znaczenia jest także z roku na rok rosnący, a obecnie już bardzo wysoki poziom sportowy Ligi Match This. Zdecydowana większość uczestników to doświadczeni wyjadacze. Wśród nich jest wielu zawodników z GPP, w tym aktualny Indywidualny Mistrz Świata U25 Bartek Krzyżak. Z tych wysokich wędkarskich kompetencji korzystają mniej doświadczeni koledzy, którzy dzięki nim szybko rozwijają swoje umiejętności.

Tradycją finału jest to, że odbywa się nad Kanałem Żerańskim w Aleksandrowie. O tym łowisku pisałem już tak dużo, że nie ma sensu tego powielać. Kluczowe jest tylko jedno: w Aleksandrowie nigdy dwa razy nie jest tak samo. Zawody tam rozgrywane znacząco wpłynęły na moje doświadczenie i rozwój konkretnych umiejętności. Szczególnie tych związanych z wędkarską elastycznością, której nie uczy powielanie sprawdzonych schematów.

Taktyka

Od kolegów, którzy trenowali w piątek dowiedziałem się, że ryb w kanale jest mniej niż zwykle. Dominują płocie, natomiast zupełnie nie trafiają się leszcze. W związku z tym moja taktyka na pierwszą turę miała charakter płociowy.

Wieczorem przygotowałem glinę: 4 op. ziemi torfowej + 1 op. gliny wiążącej. Była lekka, bo ryb miało być mniej, a mniejsza presja pokarmowa to mniejsza agresja ryb, a tym samym ciężka mieszanka zniechęcałaby je do wybierania jedzenia.

Rano namoczyłem moją zanętę: 1 kg Wonder Black + 1 kg Górek Gardon Black + 0,5 kg RF Gardon. Pierwsza to „must have”, druga to płociowe przysmaki, a trzecia nadała całości aktywnego charakteru. Jakie to ma znaczenie? Dla ryb raczej żadne. Ale chyba każdy lubi tworzyć „swoje kompozycje”. Gdyby moja mieszanka składała się z jednej z tych trzech zanęt, lub dowolnego ich połączenia, efekt końcowy prawdopodobnie byłby taki sam.

Dobre komponenty to tylko fundament kulinarnej sztuki. Większe znaczenie ma odpowiednie połączenie składników. W tym przypadku są to glina, zanęta i przynęty.

Mój pomysł na sobotę był następujący: podać na start dużo. Płocie to ryby, które preferują spokój. Donęca się je głównie w dwóch przypadkach: aby je przywołać, bo np. wstępne nęcenie okazało się nietrafione, lub zwyczajnie zaczyna im brakować jedzenia. W obu przypadkach donęcamy, kiedy w łowisku nie ma aktywnego stada.

Wymieszałem 8 l gliny i 4 l zanęty. Na wstęp przeznaczyłem 9 litrów mojego mixu. Podzieliłem to na 3 równe porcje. Do pierwszej dodałem 50 g jokersa. Do drugiej 100 g jokersa i garść bentonitu. Do trzeciej 200 g jokersa, nieco kasterów i dwie garście bentonitu. Tak więc miałem kule o różnych spoistościach, w których ilość przynęt była wprost proporcjonalna do trudności ich wyjadania przez ryby. Wszystko podałem z ręki bez użycia kubka.

Moje topy uzbroiłem w zestawy od 2 do 4 g.

I tura

Początek zawodów pokazał, że w kanale jest mnóstwo mikro-krąpików (max 10 g), które dewastowały każdą niewielką przynętę. 3 pinki to nie był dla nich żaden problem. Dopiero 6 pinek na haczyku numer 14 (im601) pozwoliło poczekać na wagową rybę. Były to pojedyncze płocie o masie 100-200 g.

Kiedy wyglądało na to, że ryby się rozkręciły, nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Zakończyło ją agresywne branie… jak się okazało sandacza! Gdyby nie odpowiednio duży haczyk, raczej nie miałbym szans na jego wyholowanie. A tak po chwili w moim podbieraku wylądował piękny bonus.

Sandacz okazał się jednak pozorną rekompensatą. Minęło sporo czasu nim płocie ponownie zawitały w moim łowisku. Na dobre wkręciły się dopiero w połowie drugiej godziny. Kolejne 60 minut to było prawdziwe eldorado przyjemnych płoci.

Najlepiej działał mi 2,5 g zestaw (spławik GT 1), zakończony 20 cm przyponem z haczykiem nr 16 i trzema białymi pinkami, powoli przetaczanymi po dnie. Przetaczanymi tzn. że prowadzony zestaw był ustawiony na tzw. styk, przegruntowany nie więcej jak o długość antenki.

Moim słabym punktem tego dnia była skuteczność. Spiąłem wiele pięknych płoci, za każdym razem przez moje błędy. Miałem jakieś takie poczucie gonienia wyniku. W efekcie niektóre zacięcia były zbyt szybkie, a hole zbyt forsowne. Każda wypięta w łowisku płoć skutkowała tym, że kilka kolejnych było znacznie mniejszych. Tak więc straty były podwójne.

W połowie trzeciej godziny brania szybko zaczęły słabnąć. Zinterpretowałem to jednoznacznie. Trzeba donęcić, bo na moim stole zostały pustki.

Niestety to była błędna interpretacja. Po obfitym donęceniu trzema dużymi kulami mieszanki, brania ustały całkowicie. Po jakimś czasie podpiąłem leszcza, który po chwili spadł z haczyka, pozostawiając charakterystyczny śluz na przyponie. W tym samym czasie leszcze zaczęły padać na sąsiednich stanowiskach. Myślę, że u mnie pojawiły się wcześniej i wystarczyło zmienić przynętę na ochotkę. A tak grubym donęceniem prawdopodobnie spłoszyłem stadko, które u mnie zawitało.

Ostatnia godzina to była kontynuacja pasma niepowodzeń. Nie umiałem skutecznie dobrać się do leszczy. Wyjąłem tylko trzy i tyle samo spadło mi z haczyka. Kiedy spiąłem ostatniego natychmiast po zacięciu, stado uciekło i po chwili wróciły płocie. Przez ostatnie 15 minut złowiłem kilka pięknych sztuk.

Mimo wielu błędów, z wynikiem 10780 g udało mi się szczęśliwie wyszarpać sektorową jedynkę. Tego dnia byłem wyjątkowo nieskuteczny i nieporadny. W lepszej dyspozycji złowiłbym o 20-30% więcej. Dlatego tym bardziej cieszyłem się, że to co złowiłem dało mi tak znakomity rezultat.

II tura

Przed drugą turą miałem wiele wniosków, ale i poważne wątpliwości. Moja taktyka okazała się bardzo skuteczna, ale w kontekście płoci. Natomiast to co działo się w drugiej połowie zawodów i ogólne doświadczenie, sugerowało mi, że w niedzielę będzie więcej leszczy.

Z ostateczną decyzją taktyczną poczekałem do wieczornej wiadomości sms z wylosowanym stanowiskiem. To nie była dobra wiadomość. Nr. 47 to było miejsce, na którym dzień wcześniej padł najsłabszy rezultat…

Zdecydowałem, że pozostanę przy mojej płociowej taktyce, ale lekko ją zmodyfikuję. Te najbardziej sklejone i bogate kule postanowiłem podać kubkiem. Dzięki temu, w przypadku pojawienia się leszczy, powinny być już łatwiejsze do złowienia, nie tak rozproszone jak w sobotę.

Również biorąc pod uwagę leszcze, postanowiłem, że będę łowił 12,5 m tyczką. Dzień wcześniej łowiłem bez jednego elementu tj. na 11 m.

I to były słuszne decyzje.

Pierwsze dwie godziny były dla mnie niezwykle udane. Systematycznie i skutecznie łowiłem wagowe płotki. Tym razem najlepszy był zestaw z 3 g dyskiem, zastopowany i przegruntowany o 10 cm. Nakarmione przez ostatnią dobę ryby nie chciały już pinki. Brały wyłącznie na 2-3 ochotki założone na mały haczyk nr 18.

Dosłownie co do minuty, po dwóch godzinach, płocie nagle zniknęły z mojego łowiska. Mimo, że sąsiedzi nie złowili jeszcze leszcza, ja czułem, że ta cisza to właśnie ich sprawka.

Potrzebowałem kilkunastu minut, aby złowić pierwszego. Stało się to po tym, jak z ciężkiego stopa zmieniłem zestaw na najlżejszy jaki miałem – 1,5 g.

Jednak ta zmiana to było jeszcze za mało. Kolejne minuty były bez brania. Leszcze ewidentnie nie żerowały. Dlatego postanowiłem maksymalnie się „wycienić”. Zestaw przeniosłem na top uzbrojony w hybrydową gumę 1,2 mm (Hydra Fusion), która była odpowiednia do malutkiego haczyka numer 20 – idealnego do jednej ochotki.

Pierwsze wstawienie odchudzonego zestawu dało mi natychmiast niewielkiego leszcza (400 g). Kiedy przez kolejne minuty nie miałem brania, postanowiłem donęcić. To była lekko ściśnięta kulka wielkości orzecha włoskiego, zrobiona z pierwotnej mieszanki ze śladową ilością jokersa. Jednym słowem finezja po całości.

Po chwili wyjąłem kolejnego leszcza, który przechwycił opadającą przynętę. To mi uświadomiło, że niemrawe ryby prawdopodobnie stały tuż nad dnem.

W związku z powyższym moją przynętę od razu ustawiłem 10 cm na dnem. Już w drugim przepuszczeniu zaciąłem silną rybę. Myślałem, że to większy leszcz, a to była piękna medalowa płoć!!! Jej złowienie dało mi mnóstwo radości.

Do końca łowiłem głównie jednym schematem. Raz na jakiś czas podawałem aktywną kulkę mieszanki (rozpadającą się już w toni) i powoli pływałem z 1 ochotką ustawioną nad dnem. Kilka razy klasycznie podałem przynętę na dno, ale za każdym razem bez brania. Do końca „wymęczyłem” jeszcze 4 niewielkie leszcze.

Po ostatnim sygnale czułem satysfakcję z tego jak łowiłem, co łowiłem i jak wiele mi to wszystko sprawiło frajdy. Przysłowiową wisienką na torcie było kolejne sektorowe zwycięstwo.

Pozostało mi tylko czekać na wiadomość, czy dwie jedynki wystarczyły do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej.

Po chwili okazało się, że nie wystarczyły. Ale to nie była zła wiadomość! Finał Match This 2020 wygrał Artur Niewiadomski, mój klubowy kolega. Artur również dwukrotnie zwyciężył swoje sektory, które jednak były znacznie rybniejsze.

Podsumowując to był wspaniały weekend, który jednocześnie stał się kontynuacją mojej świetnej jesiennej passy. To były już czwarte lub piąte z rzędu zawody ukończone na podium klasyfikacji generalnej.

Na koniec jeszcze raz serdecznie dziękuję Robertowi za wielką pracę jaką wykonał, aby te zawody mogły się odbyć.

Klasyfikacja generalna

Kacper Górecki

stopka informacyjna
© 2024 Górek-Gliny – Wędkarstwo Wyczynowe
Projekt strony internetowej Studio DEOS